poniedziałek, 24 maja 2010

Prezenty imieninowe :)

Przyszły paczki! Przyszły paczuszki! Z trzech dwie, ale zato punktualne jak hrabia Monte Christo ;) Oto jakie skarby kryły się w ich środku:

Od góry od lewej do prawej:
- trzy mini papiery ścierne na gąbce o różnej gramaturze
- dwa bloki Art Clay Silver - razem aż 100g :D
- wata szklana do zabezpieczania AC podczas wypalania
- trzy szablony z motywami roślinnymi i ornamentalnymi
- dwuskładnikowa masa silikonopodobna do odbijania trwałych matryc (do niej dwie łyżeczki)
- specjalny "plastelinowy" korek do robienia trójwymiarowych "wydmuszek" z AC (formę ulepioną z korka pokrywa się AC - podczas wypalania korek spala się całkowicie i pozostaje samo, puste w środku srebro)
- foremki różnej wielkości w kształcie łez i owali
- srebrne półfabrykaty: taśma do oprawy kamieni, karabińczyki, lobstery i końcówki zaciskowe do naszyjników, różnego rodzaju bigle, sztyfty do kolczyków, zawieszki do wisiorków, różnej grubości druty (taśma, druty i zawieszki próby 999 - można je łączyć z AC przed wypaleniem i nie ściemnieją podczas wypalania; reszta próby 925)
Już nie mogę się doczekać, kiedy wszystko to wypróbuję! Nie mam pojęcia, jak zdecyduję od czego zacząć - czy podjąć się oprawy jakiegoś kamienia, czy odbić coś w silikonie, czy może zabawić się w lepienie z korka?... Ale zaczekam z robotą na trzecią paczkę - żeby jeszcze nieco odsunąć w przyszłość ten zachwycający moment rozpoczynania czegoś nowego, wyruszania w nieznane... i tracenia nerwów i materiału podczas nieudanych prób nagięcia mych umiejętności do zachcianek wizji. Oczywiście takie „przyjemne odkładanie” (lub „odkładanie przyjemności” – jak, kto woli) kryje w sobie niebezpieczeństwo przeciągania się w nieskończoność (notorycznie przytrafia mi się to w odniesieniu do książek – kupuję, a jak kupię to jestem tak szczęśliwa, że już, od zaraz, natychmiast mogę zacząć czytać, że przeciągam moment uchylenia okładki o tydzień... dwa... miesiąc... – w niektórych przypadkach udało mi się przeciągnąć już o rok ;) ) czemu należy kategorycznie zapobiec – zatem – o ile trzecia, imieninowo-spóźnialska paczuszka nie przyjdzie do środy zaczynam działać i bez niej.
Ależ będzie zabawa! Już zaczęłam rozpatrywać, który z czekających na swe trójwymiarowe narodziny projektów zrealizuję jako pierwszy – na razie na prowadzenie wysunął się naszyjnik – „Przerwane spotkanie” – a żeby brzmiało bardziej dezajnersko, profesjonalnie i ekskluzywnie - „Broken meeting” ;) „S” tytułuje swoje prace albo po angielsku, albo po łacinie, albo – mój ulubiony sposób - tworzy nazwy „elfickie”. Swoją drogą to ciekawe zjawisko – wyrób jest oryginalny (hand-made), niepowtarzalny (deklaracja niepowtarzalności jest podstawą biżuterii autorskiej) i „jednostkowy” sam w sobie - ale by klient mógł to „poczuć”, by marketingowo przekazać to do ogólnej wiadomości jasno, wyraźnie, dobitnie a subtelnie, by jeszcze okrasić go niemal arystokratycznym splendorem - nadaje się mu indywidualną nazwę, a właściwie imię, bo nazwa taka spełnia rolę imienia – wyróżnia spośród innych przedstawicieli tego samego gatunku i przekonuje o jego wyjątkowości i niezastąpioności (wszak nikt mi nie powie, że „Zimowe marzenie” to to samo, co „Królowa śniegu”, choć różnić się mogą jedynie rodzajem bigli). A w ramach masowej autoprojekcji, że co obce (byleby nie chińskie i koreańskie) to lepsze (lepsze jakościowo i „trendowo”, bo wszak powszechnie wiadomo, że Polska ogólnie daleko za murzynami jest) imię musi być koniecznie zagranicznobrzmiące. Ale może się mylę – może z tym całym nadawaniem nazw-imion to chodzi jednak o obdarzenie biżuterii duszą i narodową, sarmacką tradycję makaronizowania... ;) Tak czy siak – na prowadzeniu na razie „Przerwane spotkanie”/”Broken meeting”.

Brak komentarzy: