niedziela, 18 września 2011

Harmonia

Harmonia we Wszechświecie musi być jednak zachowana i po spektakularnych (ze względów ilościowych) sukcesach ze swarami i czerwonymi koralikami... - mąż skasował auto; ekran dotykowy mej komórki definitywnie stwierdził, że nie chce być już macany i odmówił posłuszeństwa na amen; Berni się rozchorował i zaraził troskliwych rodziców po czym w ferworze zabawy zerwał tapetę w sypialni pod którą - jak się okazało - niczym nieskrępowany rósł sobie olbrzymi brunatno-czarny grzyb... I niech ktoś mi spróbuje wmówić, że nieszczęścia chodzą TYLKO parami!...

Toteż dopóki się nie odkatarzę i nie wygrzebię spod tego stosu przytłaczających mnie trosk - "Hamonia"... która wisi na jakże cieniutkim włosku...





poniedziałek, 12 września 2011

Czerwone korale jako znaki na niebie i ziemi

Tom wróciła! Jeden post na trzy tygodnie... - pocieszam się jeno, że skoro ja nie mam czasu pisać to inni nie mają czasu czytać :) i w ten sposób harmonia we wszechświecie zostaje zachowana :) A usprawiedliwię się - co mi tam (ostatnio ciągle się wszędzie z wszystkiego tłumaczę to mogę i na blogu ;P - nie miałam czasu pisać gdyż... robiłam (z pomocą dzielnego małża!) przywieszki do telefonów. Myślicie pewnie - przywieszki - pffff! - ani to biżut z prawdziwego zdarzenia ani robota - bo co to to tak rach ciach śmach i jest nim człowiek okiem mrugnie!... No to życzę sobie pomrugać 2110 razy :) Jak ja zobaczyłam 2110 idealnie okrągłych (fi 1,5cm) czerwonych koralików to myślałam, że prędzej z nich basen (a la te z piłeczkami dla dzieci) Bernaszkowi zrobię, niż ponawlekam na owe zawieszki co docelowo dla Małopolskiego Instytutu Kultury z okazji Brukselskich Dni Dziedzictwa Kulturowego Małopolski (tak tak zaczynam robić się biżuteryjką międzynarodową ;) być miały. Ale udało się! :) Żałuje tylko, że całego procesu należycie nie obfotografowałam (bo ten ogrom nie do wyobrażenia godzien był uwiecznienia ;) Zaprezentuję przynajmniej przykład pojedynczy (jak ktoś chce więcej - zapraszam do Brukseli :) I mówcie i myślcie co chcecie, ale dla mnie to kolejny opatrznościowy znak, że biżuterią (nawet w ascetycznej formie prostych, a efektownych przywieszek do telefonów!) powinnam zajmować się nie tylko hobbystycznie... tylko jak to realnie w życie wprowadzić?.... Cóż zacznę od założenia, że "chcieć to móc!" ;)

czwartek, 1 września 2011

327 swarów, nawrócenie, ja, Gombrowicz i dziękczynienie :)


Dałam ciała przyznaję... Dałam du*** -żo za dużo siebie na rzecz rzeczy codziennych i konformistycznych... Spieprzyłam. Stałam się za bardzo dorosła... Zarzuciłam studia doktoranckie, podjęłam pracę w Zakładzie Farmaceutycznym (jakże kurwa renomowanie to brzmi!), wynajęłam nianię do Berniego i zaczęłam przykładnie zapierdalać wieczorami rozważając kredyt na lat 30 tudzież 35...

Ja się czasami przerażam. Ja się czasami po prostu rozwalam. A potem nagle niby nie wiadomo skąd przychodzi zdziwienie - "ale jak ja się tu znalazłam? ale co ja tu robię psze pani?"...

Na szczęście Opatrzność to Opatrzność - nawet jeśli nie wyrzuciła mnie z brzucha mamy wprost na rozgrzane śródziemnomorskim słońcem kamienie Korculi (za co boczę na Nią trochę do dziś) - wciąż jest MOJĄ Opatrznością i nie da mi zginąć... przynajmniej nie marnie ;) Sprawiła, że od pewnego dobrego Człowieka dostałam zamówienie na 109 kompletów swarów na biglach + wisiorki na łańcuszkach... w pudełeczkach słodziutkich. I jak za swarami przepadam nie bardzo (za prosto się je jak dla mnie na te bigle nawleka ;) tak majstrując przy owych 327 sztukach idealnie oszlifowanego szkła, radośnie błyskającego mi po pokoju pełnym spektrum kolorów przypomniałam sobie co tak naprawdę kocham i do czego czuję się powołana. Zatem zaczynam raz jeszcze. Przepraszam! - KONTYNUUJĘ - i mam nadzieję, że tym razem potrwa to trochę dłużej niż za pierwszym ;) Wracam do blogowania o biżutach z mocnym postanowieniem nadrobienia zaległości i świetlanymi widokami na przyszłość :) Co prawda koncepcja bloga mi się trochę zmieniła... jak i cały światopogląd ogólnie (widać to chociażby po nowych Intencjach - po prawej u góry) ;) ale cóż - widać jestem bohaterką dynamiczną... - a takich życiorysy wychodzą zawsze ciekawie :)

To na smaczek: pierwszy, najpierwszy w życiu mym twórczym "napalcnik" - Lazy afternoon/ Leniwe popołudnie - czas, który pozwala odpowiednio smakować i przemyślać życie:



Kot nazywa się Gombrowicz (tak - od TEGO Gombrowicza) a kawa jest oczywiście Vergnano :)

PS. Dziękuję Hebbe i Agnieszce i Wszystkim Wam - cierpliwym, ciepłym i serdecznym, którzy wytrwale namawialiście mnie do wyjścia z ciszy! Poczucie, że nie jest się samemu naprawdę dodaje nadludzkich sił! Dziękuję!