środa, 26 maja 2010

Zero interpersonalne

Toscana

Ja jednak jestem interpersonalnym, medialnym i marketingowym zerem. Byłam wczoraj na spotkaniu autorskim z Małgorzatą Matyjaszczyk (wyjaśnienie no 1: wspominałam już o Matyjaszczyk – szczęśliwa kobita, której udało się wyjechać do Toskanii, gdzie obecnie mieszka, pracuje jako gosposia u księdza i pisze bloga, który został zauważony przez żonę właściciela wydawnictwa Feeria i w związku z tym wydany w formie książkowej - książka okazała się hitem i bestsellerem i właśnie w księgarniach ukazał się jej drugi tom; wyjaśnienie no 2: tak właściwie to byłam na tym spotkaniu nie ze względu osobistego uwielbienia dla Toskanii tudzież Pani gosposi (zasadniczo interesował mnie jedynie aspekt, jak udało jej się z bloga wydać książkę – no i się dowiedziałam – szczęście, znajomości i kontakty...) jeno z okazji dnia matki, bo zabrałam moją Mamę, która - jak podejrzewałam i z czego bardzo się cieszę - była oczarowana i książką i Toskanią i Panią gosposią) – spotkanie w miłej włoskiej knajpce na Krupniczej, winko od wydawcy za free, autorka w czerwonej sukience z „pustym” dekoltem i prostymi, krótkimi kolczykami z czerwonego marmuru (a może był to nawet i prawdziwy koral...) w kształcie baryłek. Ogólnie było miło i swojsko. Wróciłam do domu, położyłam się spać i w mrokach dochodzącej północy olśniło mnie – oczywiście zbyt późno. Dlaczego ja nie zrobiłam przepięknego kompletu biżuterii, lub chociaż naszyjnika, albo samych kolczyków, nie nazwałam go/ich „tchnienie Toskanii”/”Toscanean breeze” albo „Słoneczne marzenia”/”Sunrising dreams”, nie zapakowałam ślicznie w pudełeczko ozdobione nowo stworzonym logiem z nazwą „Chimera – mediterana spirit” i nie wręczyłam po spotkaniu Pani Małgorzacie wyrażając swój zachwyt dla autorki i Śródziemnomorza, którego Toskania wszak jest integralną a ważną częścią???!!! Zero!!! Dzisiaj oczywiście na jej blogu ukazało się już sprawozdanie z całego spotkania i zachwyty dla przybyłych czytelników i podziękowania za wyrazy uznania i drobne prezenciki (np. bukiecik konwalii) i gdyby tylko dostała ten komplecik biżuterii, lub chociaż sam naszyjnik, lub kolczyki z pewnością przeczytałyby o nich w dzisiejszym poście rzesze jej wielbicielek... ale nie przeczytają, bo iluminacja przyszła zbyt późno. Powinnam sobie zafundować jakieś ćwiczenia umysłowe, nim zupełnie się pogrążę z okazji przegapiania takich okazji i niewpasowania w obowiązujące trendy...
Dalmacia

PS. A w dodatku jestem niefajna, bo nie uległam obecnej „modzie na Toskanię” i choć z przyjemnością bym się tam wybrała i zwiedziła i nawet nieco pomieszkała, pozostaję wierna mej miłości do Dalmacji, ze szczególnym uwzględnieniem wysp!

poniedziałek, 24 maja 2010

Prezenty imieninowe :)

Przyszły paczki! Przyszły paczuszki! Z trzech dwie, ale zato punktualne jak hrabia Monte Christo ;) Oto jakie skarby kryły się w ich środku:

Od góry od lewej do prawej:
- trzy mini papiery ścierne na gąbce o różnej gramaturze
- dwa bloki Art Clay Silver - razem aż 100g :D
- wata szklana do zabezpieczania AC podczas wypalania
- trzy szablony z motywami roślinnymi i ornamentalnymi
- dwuskładnikowa masa silikonopodobna do odbijania trwałych matryc (do niej dwie łyżeczki)
- specjalny "plastelinowy" korek do robienia trójwymiarowych "wydmuszek" z AC (formę ulepioną z korka pokrywa się AC - podczas wypalania korek spala się całkowicie i pozostaje samo, puste w środku srebro)
- foremki różnej wielkości w kształcie łez i owali
- srebrne półfabrykaty: taśma do oprawy kamieni, karabińczyki, lobstery i końcówki zaciskowe do naszyjników, różnego rodzaju bigle, sztyfty do kolczyków, zawieszki do wisiorków, różnej grubości druty (taśma, druty i zawieszki próby 999 - można je łączyć z AC przed wypaleniem i nie ściemnieją podczas wypalania; reszta próby 925)
Już nie mogę się doczekać, kiedy wszystko to wypróbuję! Nie mam pojęcia, jak zdecyduję od czego zacząć - czy podjąć się oprawy jakiegoś kamienia, czy odbić coś w silikonie, czy może zabawić się w lepienie z korka?... Ale zaczekam z robotą na trzecią paczkę - żeby jeszcze nieco odsunąć w przyszłość ten zachwycający moment rozpoczynania czegoś nowego, wyruszania w nieznane... i tracenia nerwów i materiału podczas nieudanych prób nagięcia mych umiejętności do zachcianek wizji. Oczywiście takie „przyjemne odkładanie” (lub „odkładanie przyjemności” – jak, kto woli) kryje w sobie niebezpieczeństwo przeciągania się w nieskończoność (notorycznie przytrafia mi się to w odniesieniu do książek – kupuję, a jak kupię to jestem tak szczęśliwa, że już, od zaraz, natychmiast mogę zacząć czytać, że przeciągam moment uchylenia okładki o tydzień... dwa... miesiąc... – w niektórych przypadkach udało mi się przeciągnąć już o rok ;) ) czemu należy kategorycznie zapobiec – zatem – o ile trzecia, imieninowo-spóźnialska paczuszka nie przyjdzie do środy zaczynam działać i bez niej.
Ależ będzie zabawa! Już zaczęłam rozpatrywać, który z czekających na swe trójwymiarowe narodziny projektów zrealizuję jako pierwszy – na razie na prowadzenie wysunął się naszyjnik – „Przerwane spotkanie” – a żeby brzmiało bardziej dezajnersko, profesjonalnie i ekskluzywnie - „Broken meeting” ;) „S” tytułuje swoje prace albo po angielsku, albo po łacinie, albo – mój ulubiony sposób - tworzy nazwy „elfickie”. Swoją drogą to ciekawe zjawisko – wyrób jest oryginalny (hand-made), niepowtarzalny (deklaracja niepowtarzalności jest podstawą biżuterii autorskiej) i „jednostkowy” sam w sobie - ale by klient mógł to „poczuć”, by marketingowo przekazać to do ogólnej wiadomości jasno, wyraźnie, dobitnie a subtelnie, by jeszcze okrasić go niemal arystokratycznym splendorem - nadaje się mu indywidualną nazwę, a właściwie imię, bo nazwa taka spełnia rolę imienia – wyróżnia spośród innych przedstawicieli tego samego gatunku i przekonuje o jego wyjątkowości i niezastąpioności (wszak nikt mi nie powie, że „Zimowe marzenie” to to samo, co „Królowa śniegu”, choć różnić się mogą jedynie rodzajem bigli). A w ramach masowej autoprojekcji, że co obce (byleby nie chińskie i koreańskie) to lepsze (lepsze jakościowo i „trendowo”, bo wszak powszechnie wiadomo, że Polska ogólnie daleko za murzynami jest) imię musi być koniecznie zagranicznobrzmiące. Ale może się mylę – może z tym całym nadawaniem nazw-imion to chodzi jednak o obdarzenie biżuterii duszą i narodową, sarmacką tradycję makaronizowania... ;) Tak czy siak – na prowadzeniu na razie „Przerwane spotkanie”/”Broken meeting”.

niedziela, 23 maja 2010

Logo i pierwociny

No! Zaprojektowałam swoje logo i jestem zeń bardzo zadowolona. Lubię takie proste, monochromatyczne grafiki, przypominające swą formą odbicie stempla. Chimera smokowata, grubo ciosana, ornamentalna (kojarzy mi się jako płaskorzeźba ze starego medalionu), z rozbiegającymi się w różne strony zawijasami-ogonami... - zamknięta w nierówno przyciętym okręgu (ułomny symbol doskonałości) - zwieńczona po bokach liściasto-strzelistymi motywami nadającymi całej kompozycji lekkości i precyzji. Napisy gotycką czcionką w ramach ukłonu dla tradycji i klasyki. Fikuśna ludyczność. Podoba mi się. :)
Poniżej postanowiłam dodać (nie w ramach chwalenia się, bo nie mam się niestety czym chwalić, ale w ramach dokumentacji - bazy, stanu zerowego, z którym będzie można w przyszłości porównać lepsze rzeczy) już „ostemplowane” (lub „osygnowane”) nowiutkim logo zdjęcia moich najpierwszych prób z AC wykonanych około 5-6 miesięcy temu. Nie są one wysokich lotów (ani zdjęcia, ani wyroby), ale mam nadzieję, że będziecie wyrozumiali – wszak jak to się pięknie, mówi: „początki bywają trudne”...







Od góry: Zuzia z perełką/Suzi with the pearl; Wesoła Weronika/Happy Veronicque; Kawa w Afryce/African coffee; Cafeavangarde; Dżin/Gin swirl; Perłowa rosa/Pearl dew; Jesienna wiosna/ Autumn-Spring.

Jutro powinna przyjść imieninowa paczuszka :)

piątek, 21 maja 2010

Mediterana spirit

Czekam na paczkę i tęsknię za słońcem. Tęsknię za słońcem przeświecającym przez kolorowe szkło koralików i kamieni - za słońcem przeszywającym moje kolczyki i naszyjniki - za słońcem osiadającym ostrymi refleksami na szyi i dekolcie - za słońcem odbijanym przez srebro. I tęsknię za słońcem południa - za jego zapachem na opalonej skórze - za jego szumem, gdy ślizga się po falach dobijających się do brzegu - za jego smakiem w przejrzałych figach i granatach. Tęsknię za słońcem Śródziemnomorza. (W tym momencie wszyscy czytelnicy powinni przypomnieć sobie jak w poprzednim wpisie żaliłam się, na "geograficzno-klimatyczny" błąd Opatrzności, która osadziła mnie w dżdżystym kraju z dostępem do niemal arktycznego morza, i płynnie wywnioskować, że według głębokiego przekonania mojej duszy, me miejsce jest zdecydowanie bardziej na południe, zdecydowanie nad Adriatykiem)(Nota bene Chimera również zwierzątkiem śródziemnomorskim jest - choć zamieszkiwała tereny nieco odleglejsze, a mianowicie Lykię - będącą obecnie fragmentem Turcji)

Wstęp ten - tylko z pozoru o tematyce poza-biżuteryjnej - jest właściwie obwieszczeniem mej biżuteryjnej decyzji... Podjętej, ale też trochę narzuconej (ach, ten wewnętrzny imperatyw zajmowania się tym, co się kocha, który niektórzy zowią wygodą!) - narzuconej, gdyż właśnie wczoraj w strugach deszczu spływających za oknem, niczym cyferki w czołówce Matrixa, dostrzegłam jasno i wyraźnie (a zatem narzucił mi się w oczy) CEL OSTATECZNY wszystkich mych działań (a zatem również tych biżuteryjnych) - i gorąco poczułam, że nie należy on do świata ułudy - że chcę go uczynić bardziej realnym i rzeczywistym niż mokry pejzaż zza okna - trzeba się tylko wziąć do roboty - porządnie!... Kamienica z oknami w weneckim stylu - na starym mieście w Korćuli - już czeka na wykup - za "śródziemnomorską biżuterię".

Korčula to szósta pod względem wielkości wyspa na Adriatyku - jedna z około 1185 wysp Chorwacji. Tą samą nazwę posiada też najpiękniejsze miasteczko na wyspie. Gdyby Opatrzność nie popełniła błędu niechybnie byłabym Korčulanką. :)

To moja decyzja. Biżuteria spod znaku Chimery, będzie miała "znamię Śródziemnomorza". Dlatego jako "podpis" dałam - "mediterana spirit" (nie bądźcie przemądrzali - wcale nie powinno być "mediterranean" - bo to ma być "duch śródziemnomorskości", a nie "śródziemnomorski"). I tu (jak już chyba zdążyliście się przyzwyczaić) znowu suspense - bo cóż konkretnie znaczą: "Śródziemnorze", "śródziemnomorski", "śródziemnomorskość"?... Aż boję się wdawać w te dywagacje, zbyt wielki bowiem obszar - geograficzny i kulturowy (3 kontynenty: Europa, Azja, Afryka; 14 mórz: Morze Alborańskie,Morze Balearskie,Morze Liguryjskie, Morze Tyrreńskie, Morze Jońskie, Morze Adriatyckie, Morze Egejskie, Morze Sycylijskie, Morze Trackie, Morze Mirtejskie, Morze Kreteńskie, Morze Cypryjskie, Morze Lewantyńskie, Morze Libijskie; 22 państwa: Gibraltar, Hiszpania, Francja, Monako, Włochy, Malta, Słowenia, Chorwacja, Bośnia i Hercegowina, Czarnogóra, Albania, Grecja, Cypr, Turcja, Syria, Liban, Izrael, Egipt, Libia, Tunezja, Algieria, Maroko) - kryje się pod tymi terminami.


Ale kto był kiedykolwiek, nad jakąkolwiek częścią Morza Śródziemnego ten wie. Wszedł w krąg wtajemniczenia - poczuł ten zapach, ten smak, to słońce, tą wodę. Nie piszę więcej, by nie popaść w sentymentalizm - z resztą za mnie napisał to już Predrag Matvejević - przeczytajcie jego "Brewiarz śródziemnomorski". Mam nadzieję, że moja biżuteria będzie jego godną ilustracją.

Moja fotograficzna próba zdefiniowania "śródziemnomorskości". Więcej możecie zobaczyć po prawej stronie w "Śródziemnomorskich inspiracjach"

I mam nadzieję, że choć tematyka śródziemnomorska niestety nie wchodzi tak pewnie w zakres zainteresowań gotek i ezoteryczek, to jednak krąg wtajemniczonych - zauroczonych śródziemnomorskością - jest równie duży (o ile nie większy) i równie (o ile nie bardziej) skłonny wydawać swe pieniądze na biżuterię. :)

Zatem postanowione: Chimera - mediterana spirit.
Na taką też zmieniam nazwę tego bloga i mój podpis - oswajajcie się z nimi - jeszcze będzie o nich głośno!

Wasza śródziemnomorskolubna Chimera :)

poniedziałek, 17 maja 2010

Chimera

Zawaliłam - od trzech dni żadnego wpisu. Od trzech dni leje. Czasami podziwiam się za to, że potrafię się zmobilizować do robienia czegokolwiek przy tak mobilizującej aurze... W ogóle, poza tym, że z metafizycznego punktu widzenia odbieram siebie jako "właściwego człowieka, we właściwym miejscu, o właściwym czasie", za największą omyłkę Opatrzności uważam, że wysadziła mnie na tym smutnym "środku Europy, gdzie ciągle zimno i pada i zimno i pada" (Kazik pomijając kwestie muzyczne ma niezaprzeczalną zdolność do precyzyjnego określania istoty rzeczy). Moje miejsce jest, gdzie indziej i bardzo wyraźnie czuję to w takie dni jak trzy ostatnie - szare, mokre, przeszywające wilgotnym zimnem aż do szpiku kości. I tak udało mi się zrobić sporo: pomalowałam szybki do lamp w kuchni (wreszcie! zbierałam się do tego od roku) i teraz mam świecące witraże we wzory mandali o ciepłych kolorach; nauczyłam się chustowania Małego (wykazał nadzwyczajną cierpliwość - ale to chyba dzięki otumanieniu tą straszną pogodą); byłam w mikroffali na "Serafinie" (niestety nudnawej i przygnębiającej); upiekłam zakalec z rabarbarem...

Oto moje witrażowe lampy, z których się strasznie cieszę (mój Tato skwitował: "wreszcie nie wyglądają jak od karawanu" :)) Wybaczcie, ale przy moim obecnym sprzęcie fotograficznym nie byłam w stanie zrobić lepszych zdjęć.

Wiem - deklarowałam, że będzie to blog biżuteryjny, ale prawda jest taka, że (przynajmniej w moim przypadku) nie da się tego oddzielić od całej reszty - poszczególne wątki splatają się ze sobą, przenikają się wzajemnie... Szczerze powiedziawszy - piszę o kwestiach niebiżuteryjnych nawet celowo - bo ta droga, którą sobie wytyczyłam (droga prędszego lub późniejszego artclay'owego sukcesu) nie jest oderwana od życia - nie biegnie sobie gdzieś z boku w wygodnej odległości od irytujących i zajmujących "zmiennych codzienności" - rodziny, pogody, kuchni... Za co rozczarowanych przepraszam, a zachwyconym - proszę uprzejmie.

Wracając do wątku głównego - wśród ostatnich zabiegów mających na celu odwrócenie uwagi mej od osłabiających warunków meteorologicznych złożyłam zamówienie na AC i brakujące narzędzia (co dokładnie postanowiłam zakupić dowiecie się jak paczka już przyjdzie - wtedy wszystko sfotografuję i się pochwalę nowymi, imieninowymi nabytkami :)) i zaczęłam się zastanawiać nad sygnaturą mych przyszłych, srebrnych wyrobów... (klasyczne dla mnie zabieranie się do rzeczy od końca - jeszcze nie mam czego sygnować, a już myślę nad sygnaturą). Powinno to być coś, oddające charakter prac - ich tematykę, styl, nastrój, aurę... I tu zaczynają się schody - bo jakże można określić nastrój i aurę czegoś, co jeszcze nie istnieje. Można prognozować - a jakże - ale w moim przypadku prognozy mogą okazać się zgubne... Już tłumaczę. Dobry artysta to rozpoznawalny artysta - artysta posługujący się właściwym tylko jemu sposobem wykonania prac, właściwym tylko jemu sposobem przedstawienia konkretnej tematyki etc.... Skończyły się czasy mądrego Renesansu, gdy wszechstronność uzdolnień decydowała o wielkości geniuszu. Gdyby, dajmy na to, Monet był jednocześnie malarzem, rzeźbiarzem, kompozytorem, architektem, projektantem mody, choreografem i reżyserem, scenografem i aktorem - prawdopodobnie dziś nie znalibyśmy jego nazwiska (obowiązywałaby teoria, iż roztrwonił swój talent wśród zbyt wielu zainteresowań - osobiście takie podejście uważam za idiotyczne - podyktowane współczesnym przesądem, że dobrym można być tylko w ściśle specjalistycznym obszarze - owszem tyczy się to nauki, ale nie sztuki). Nawet gdyby Monet był tylko malarzem, ale wykorzystującym różne techniki - impresjonizm, ekspresjonizm, realizm, symbolizm, kubizm itd... - uznanoby, że nie wykształcił własnego stylu, że był tylko "pszczółką skaczącą z kwiatka na kwiatek" i szybciutko, bezpiecznie zapomniano. Nawet gdyby Monet był tylko malarzem i tylko impresjonistą (z techniki), ale tematyką jego dzieł byłyby: pejzaże dzikiej przyrody, obrazki z nowoczesnych miast, monumentalne sceny batalistyczne, mistyczne portrety świętych, konie w galopie i martwa natura - nikt by dzisiaj o nim nie słyszał. Dlatego, żeby w ogóle artystycznie zaistnieć trzeba się jednoznacznie zdeklarować - co i jak?

Claud Monet - "Katedra w Rouen"

Bardzo ładnie wyszło to "S" - głównym wątkiem jej prac są motywy roślinne (liście, kwiaty, trawy, drzewa...) przybierające kształty secesyjnych (w moim mniemaniu współczesna "secesyjność" to "elfickość") "esów-floresów", magicznych pentakli i symboli pogańskich bóstw - co przekłada się na grono odbiorców kochających dzikość natury (poszarpane gałęzie na tle księżyca w pełni), czytających literaturę fantasy (niechybnie utożsamiających się z rasą elfów) i fascynujących się etnicznością (potrójna bogini, prastara magia itp. itd. itp.) - słowem - gotki (jest to oczywiście uogólnienie dość znaczne, ale i znaczące). A uwierzcie mi, bo swojego czasu obracałam się w tych kręgach, nie ma grupy społecznej będącej w stanie na biżuterię wydać więcej niż goci - obu płci. Poza gotami do rysopisu odbiorców pasują także osoby "ezoteryczne" (podtytuł bloga "S" to - "W chatce zielonej wiedźmy"...), a jest to druga po gotach grupa przykładająca wielką wagę do "świecidełek" - szczególnie z odpowiednimi kamieniami. Tak, że "S" w tej mierze urządziła się przepysznie. Nie zrozumcie mnie źle - nie uważam, by dobór tematyki i stylu był wyrachowaną "grą pod publiczkę" - "S" po prostu szczęśliwie wpasowała się ze swoimi zainteresowaniami, a że jest w dodatku osobą niezwykle miłą, sympatyczną i medialną (jestem przekonana, że bez trudu mogła zdobyć tytuł "Najmilszej" - a może i zdobyła) szybko zyskała rzeszę wyznawców-kupców.

Ja jestem typem osoby, która interesuje się wszystkim, we wszystkich technikach. Gdy zaprzyjaźniłam się z dziewczyną po liceum plastycznym zaczęłam próbować własnych sił w malarstwie akrylowym. Kiedy zbliżyłam się z przyszywaną kuzynką zajmującą się pixelartem, na jej cześć stworzyłam pixelartową "Szaszi tonącą we własnych myślach":Koleżanka dostała ręcznie szytego kota maskotkę, który mi się strasznie spodobał - wycyganiłam od Babci maszynę do szycia i dawaj szyć torby, poduszki, zabawki... Zobaczyłam u kogoś fajne kolczyki - zrobiłam zakupy na allegro i rozpoczęłam swą przygodę z biżuterią ze szklanych koralików. Przeszłam się na "wystawę minerałów i biżuterii" - zafascynowały mnie kamienie naturalne i perły... Ostatnio podziwiam Młgorzatę Matyjaszczyk, która wyrabia własnoręcznie piękne świece mozaikowe i już w myślach kombinuję jakby tu jakąś zrobić samej. Zatem widzicie - sprawa beznadziejna. Draka zawsze to irytowało, że nie potrafię poświęcić się jednemu hobby tylko "skaczę z kwiatka na kwiatek trwoniąc swe siły, czas i pieniądze i samej nie wiedząc czego tak naprawdę chcę". Niby racja - ale ja zawsze chcę sprawdzić, czy też tak potrafię jak inni (postawa ta pokutuje również, w niniejszym blogu - blog Matyjaszczyk został wydany i nagle z szarej dziewczynki stała się sławną pisarka - ciekawe czy z moim blogiem będzie podobnie?... :) ). Już wielką siłą woli zdecydowałam się na ukierunkowanie głównego nurtu mych wysiłków i starań tylko w stronę biżuterii srebrnej (co nie do końca mi się udało - wszak w kuchni mam wreszcie witrażowe lampy). Teraz należy jeszcze w obrębie owej "srebrnej biżuterii" skonkretyzować tematykę i styl... kiedy mnie tak WSZYSTKO ciekawi i pociąga! Dlatego zawsze podobała mi się idea Chimery - drapieżna wielość w jedności - niebezpieczna rozmaitość w konkrecie. Mityczna Chimera (dziecko Tyfona i Echidny) miała głowę lwa, ciało kozy, ogon węża i ziała ogniem.

Po lewej: "Chimera z Arezzo" - rzeźba z brązu z V w.p.n.e. W oryginale można ją oglądać we Florenckim muzeum archeologicznym.

Przemiłe stworzonko. A tak na serio - ciekawy collage - nie tylko wizualny, ale przede wszystkim symboliczny: siła lwa, zdolności żywicielskie kozy (wszak pamiętamy kto wykarmił Zeusa), przebiegłość węża, a do tego władza nad ogniem, który nie tylko niszczy, ale i oczyszcza i przetapia i hartuje... Z mojej/współczesnej perspektywy w wizerunek Chimery na stałe wtopiły się też interpretacje młodopolskie - przede wszystkim Malczewskiego - obraz kobiety (czyż każda kobieta nie ma w sobie czegoś z lwa, węża i kozy?...) ze skrzydłami Aniołów, jaskółek lub kruków, z łapami tygrysa i grubym ogonem (w tych łapach i ogonie coś jest... - "jakby wyskoczył z nas tygrys/ i stał w świetle, ogonem bijąc się po bokach") kuszącej natchnieniem, sławą i fortuną...

Na górze od lewej: "Artysta i Chimera"; "Pastuszek i Chimera" z tryptyku "Sztuka"; "Uskrzydlona Chimera". Na dole od lewej: "Chimera"; "Zatruta studnia"; "Pokusa fortuny".

Ta istota - jej znaczenie, jej aura - kroczy, gdzieś za mną lub we mnie (na osiemnaste urodziny zrobiłam sobie na plecach tatuaż Chimery własnego projektu ;)) - wydaje mi się, że jest dobrą kandydatką na "znak firmowy" mej działalności... Jakaż zatem powinna być biżuteria spod znaku Chimery?... I tu wracamy do kwestii pogody i położenia geograficznego...

ale to w kolejnym wpisie - ten swą długością i tak już nadrobił trzydniowe milczenie ;)

czwartek, 13 maja 2010

Niezbędnik rzemieślnika

Główna zaleta AC (od teraz będę się posługiwać tym skrótem, zamiast pełnym - Art Clay) to to, że każda osoba nie posiadająca pracowni złotniczej (ze wszystkimi specjalistycznymi, wielkimi, ciężkimi i trudnymi w obsłudze narzędziami i maszynami) może w zaciszu własnego mieszkanka (tudzież domu) dysponując jedynie siłą woli i wolnym czasem wykonać własnego projektu biżuterię srebrną - co do tej pory było zastrzeżonym przywilejem złotników. Mylą się jednak ci, którzy uważają, że do wyrobu biżuterii w technice glinek metali wystarczy glinka i kuchenka gazowa (tudzież piec). Doświadczyłam tego na własnej skórze, kiedy po raz pierwszy kupiłam sobie 50 gramowy blok AC i nic poza tym. Niestety - bez względu na umiejętności i zdolności manualne, bez kilku podstawowych narzędzi, choćby się człowiek napracował jak Syzyf, rąk miał jak Sziwa, a paluszki sprawne jak Możdżer - żądanego efektu nie będzie. I chociaż nie trzeba od razu salonu wyposażać na kształt pracowni złotniczej (i wydać na to kilkadziesiąt jak nie kilkaset tysięcy złotych), to jednak w kilka podstawowych narzędzi należy się zaopatrzyć (za jakąś jedną czwartą jednego tysiąca). Osobiście niesamowicie irytuje mnie ten moment - kiedy na starcie nowego doświadczenia- nie mając żadnych umiejętności związanych z tą "obcą techniką" - nie wiedząc, czy się ta zabawa spodoba (wszak nigdy wcześniej nie mieliśmy do czynienia z czymś takim) - nie wiedząc, czy osiągniemy zamierzone efekty (czy w ogóle jakieś efekty się pojawią) - trzeba wywalić całkiem sporo (jak na "przeciętnego zjadacza chleba") kasy - tylko po to by się przekonać co i jak. Jest w tym ziarenko hazardu - o ile złapiemy haczyk - dobra nasza! - bawmy się, twórzmy, zarabiajmy! - ale jeśli próba okaże się błędem, jeśli technika nam nie spasuje, jeśli to coś zupełnie nie dla nas i wszystko okazuje się wielkim rozczarowaniem - to lipa - nikt nam naszych pieniędzy nie zwróci. Ach, ten irytujący dreszczyk emocji! :)
Oto zatem "niezbędnik" art-clay'owego rzemieślnika:

Absolutnie konieczne:
1. jednakowej grubości podkłady-"tory" (np. tekturowe, lub plastikowe) pomagające równo rozwałkować AC
2. jakiś wałek - np. kawałek plastikowej rurki
3. gumowy blok, na którym obrabia się wysuszoną formę - szlifuje, piłuje...
4. pilnik, lub zestaw pilników do metalu
5. skalpel
6. suszarka (bez niej AC schnie ok. 24h co do szału doprowadza niecierpliwców takich ja ja)
7. metalowa siatka do wypalania AC na kuchence gazowej
8. pęseta
9. specjalne metalowe szczotki (o długim włosiu - pozostawia połysk; o krótkim włosiu - nadaje matowe wykończenie) pozwalające po wypaleniu usunąć z powierzchni przedmiotu biały osad
10. papiery ścierne o różnej gramaturze
11. polernik
dodatkowo do robienia pierścieni:
12. mandryla
13. miernicza obrączka wyznaczająca rozmiar pierścienia
14. oliwka do nasmarowania palców i powierzchni, na której pracujemy aby AC się do nich nie kleiło
15. mały "spryskiwacz" (np. ze starych perfum) z wodą do nawilżania wysychającego AC

Szalenie przydatne:
16. PIEC
17. podkładka - gumowa lub laminowana - najlepiej aby dało się ją swobodnie wyginać, aby lepiej odklei od niej wyschnięty wyrób AC
18. plastyczny korek Art Clay, do tworzenia form trójwymiarowych, na które nakłada się AC srebro - podczas wypalania korek ulega całkowitemu spaleniu, a nam pozostają piękne, srebrne ażury
19. specjalna dwuskładnikowa masa silikonowa do tworzenia form wielokrotnego użytku
20. pędzelek do AC pasty
21. włókno ognioodporne do zabezpieczania AC podczas wypalania
22. substancja oksydująca
23. obcążki do łączenie AC z półfabrykatami (zawieszkami, zapięciami, biglami, drutami itp.)
24. pasta polerska
25. ściereczka do polerowania
26. szpatułki i rylce do rzeźbienia
27. stojak na mandryle
28. młotek gumowy do nadawania kształtu pierścieniom
29. miniszlifierka z różnego rodzaju tarczami do szlifowania, polerowania, frezowania i wiercenia
do oprawy kamieni:
30. taśma srebrna próby 999
31. kornaiseny

Bajeranckie:
32. różnego rodzaju szablony do odbijania wzorów 3D
33. różnej wielkości formy do wycinania gotowych kształtów - gwiazdek, serc, trójkątów, owali...
34. gumowe stemple liter i cyfr

Półfabrykaty:
35. druty różnej grubości koniecznie próby 999 ( w przeciwnym razie w połączeniu z AC podczas wypalania ściemnieją)
36. zawieszki również próby 999
37. zapięcia i kółeczka do naszyjników (karabińczyki, skrętki, federing...)
38. bigle i sztyfty do kolczyków
39. łańcuszki i etc.

Ja jak na razie w swoim warsztaciku posiadam:

niedługo będzie więcej :) (mam nadzieję)

Art Clay i inne glinki metali

Radość z posiadania pewnej puli pieniędzy gotowych do wydania na cele biżuteryjne skłoniła mnie do nieco przedimieninowego przeglądnięcia oferty materiałów i narzędzi niecierpliwie czekających na bycie kupionymi... to z kolei spowodowało lekkie zafrasowanie, gdyż okazało się, że realne ceny znacznie przewyższają moje założenia cenowe, a co za tym idzie - niestety, niestety - trzeba będzie wybrać jeno rzeczy niezbędne i najpotrzebniejsze. Odsuńmy jednak, jeszcze choć na trochę, ten przykry proces eliminacyjny i zajmijmy się czymś przyjemniejszym - powiedzmy...

O! - najwyższa pora na pierwszy stopień wtajemniczenia - drogie "dzieciaczki" na dzisiejszej lekcji (zew nauczycielski polonistki ;)) poznacie, co kryje się pod tajemniczą, a często na tym blogu używaną nazwą "Art Clay". Otóż jest to - najprościej mówiąc - srebro (i to srebro najwyższej próby - 999) w formie plasteliny, pasty lub cienkich arkuszy (jak kartki papieru). Jak to możliwe? Skubani Japończycy - wymyślili szczwany sposób na dobre zarabianie na ekologii. W ramach modnego, społecznie popieranego i nade wszystko środowisko-zbawiennego recyklingu, ze zużytych klisz fotograficznych, wyrobów dentystycznych, odpadów jubilerskich itp. odzyskują czyściusieńkie metale szlachetne - takie jak srebro, złoto i platynę. Taki sukces jednak ich nie zadowolił - poszli dalej (i chwała im za to!) - dzięki opatentowanej technologii złączyli drobniutkie cząsteczki metali z wodą i "środkiem wiążącym" (papierem) - w ten sposób otrzymali genialnie plastyczny, miękki i banalny w obróbce materiał, który (z pewnością z dumą) nazwali Art Clay (ciekawe jak to jest po japońsku). Obecnie na rynku, w formie "glinek metali" (Metal Clay) dostępne są już: srebro próby 999 (Art Clay Silver), 22 karatowe złoto (Art Clay Gold), brąz (prawdziwy brąz, choć o nieco mniejszej gęstości, złożony z cyny i miedzi - Bronze Clay) i czysta miedź (Copper Clay).

Do tej pory pracowałam z Art Clay Silver w "podstawowych formach" - od lewej: pasta o konsystencji gęstej farby służąca do łączenia poszczególnych elementów, naprawiania pęknięć lub odbijania faktury (np. liści); strzykawka do wzorów filigranowych i ażurowych - różne kolory końcówek symbolizują różną grubość średnicy; Art Clay blok - srebro o konsystencji plasteliny, dość szybko wysychające w palcach dlatego dobrze się z nim pracuje obok działającego nawilżacza powietrza (autorski sposób :)), lub trzeba je często spryskiwać wodą. Pozostałe artykuły z serii Art Clay, których jeszcze nie wypróbowałam to:

1 - Art Clay Silver blok wolnoschnący; 2 - srebrna "olejo-pasta" do naprawy pękniętych a już wypalonych elementów srebrnych; 3 - Art Clay Silver w formie arkuszy papieru; 4 - Art Clay Overlay - srebrna glazura do malowania na ceramice, szkle, porcelanie...; 5 - Art Clay Gold - blok "plastelinowego" złota; 6 - złota pasta; 7 - glinka bronzu; 8 - glinka miedzi

Choć praca ze wszystkimi glinkami przebiega podobnie - 1) modelowanie, rzeźbienie, 2) suszenie, 3) szlifowanie, wygładzanie, 4) wypalanie, 5) obróbka końcowa (oksydowanie, polerowanie itp....) - najprostszy w użyciu jest Art Clay Silver, gdyż wymaga najniższej temperatury wypalania - już od 650 C - co w praktyce oznacza możliwość wypalenia na kuchence gazowej obok gotujących się na obiad ziemniaków :) Pozostałe Metal Clay'e należy wypalać w piecu (ale niestety nie w tym samym, co pieczemy szarlotkę). Z braku takowego pieca na razie jestem ograniczona do pracy jeno ze srebrem ("S" zakupiła piec z unijnego dofinansowania i teraz bawi się już wszystkimi rodzajami glinek - wrrrrrr), ale co się odwlecze to nie uciecze - pierwsze zyski z biżuterii srebrnej (jak tylko się pojawią) pójdą na zakup pieca :)

wtorek, 11 maja 2010

Money, money, money, money...

Udało mi się zgromadzić (oczywiście proces gromadzenia trwał nieco dłużej niż od początku maja) ok. 700zł. Uważam to niemalże za cud. Skończyły się dla mnie szczęśliwe czasy studenckie, finansowane przez szczodrych Rodziców i Uniwersytet (hojnie rozdzielający stypendia naukowe), kiedy to głowę zaprzątały mi jeno własne potrzeby i zachcianki. Obecnie mam rodzinę - małego Berniego, dużego Draka i włochatego Tiborka, którym w pierwszej kolejności trzeba zapewnić coś do zjedzenia (w czym niezastąpiona jest moja Mama - :)* ), zapas pieluszek, paliwo do baku, kocie żarcie i czysty żwirek. Pomijam oczywiście cały szereg drobniejszych wydatków związanych z myciem, praniem, sprzątaniem, gotowaniem... - i takimi tam nudnymi, fizycznymi a niezbędnymi rodzajami mej działalności pozaartystycznej.

Moje chłopy :)

Otóż, kiedy te wszystkie małe, przyziemne potrzeby zostaną zaspokojone i resztę pięknie szeleszczących banknotów i dźwięcznie brzęczących monet można wydać na drobne przyjemności - mój mąż kupuje sobie tytoń do fajki a kotu przysmak-kiełbaskę, ja kupuję małemu nową czapeczkę a sobie ciacho lub Politykę i na materiały do wyrobu biżuterii zostaje magiczne, idealnie okrągłe, pękate i puste w środku... zero. Toteż wprowadziłam zasadę - nie ruszam funduszy domowych - ALE - co dostanę osobiście od Dziadków, Rodziców, Wujków itp.... - to moje i tylko moje. Co zarobię na sprzedaży kolczyków, naszyjników, wyrobów decoupage, wizytówkach itp.... - to moje i tylko moje (tak, tak - nie jestem totalnym żółtodziobem, ale teraz nie miejsce, nie czas - o mych dotychczasowych "bojach biżuteryjno-decoupage'owych" napiszę w innym poście). Reguła dosyć okrutna i mogąca wzbudzać "moralne wątpliwości" - szczególnie w sytuacjach kiedy trzeba dodatkowo napełnić bak, albo kupić nową pościel (bo wszystkie poszewki już tak dziurawe, jak cały nasz domowy budżet), albo pożyczyć od Rodziców na jedzonko dla kota lub ponad-przewidzianą pakę pieluch, bo młody sika jak szalony... - a ja niczym lwica bronię tych odkładanych funduszy i nie pozwalam uszczknąć ni złotówki, na żaden cel, w żadnym wypadku, bo wiem, że inaczej nigdy z niczym nie ruszę do przodu. Może okrutne, ale prawdziwe. Z resztą domownicy tak naprawdę wcale się nie skarżą - bardziej ja mam wyrzuty sumienia (że przydałaby się nowa rękawica kuchenna, że do kwiatków potrzebny nawóz na wiosnę, że kawa się kończy przedwcześnie i rozpaczliwie...) - ale z tym trzeba walczyć ;)
W każdym bądź razie - udało się zgromadzić ok. 700zł i wciąż, pomału gromadzi się coraz więcej, a zbliżają się moje imieniny - 24 V - wtedy wybije godzina zero - wtedy bez większych sentymentów pozbędę się całej nagromadzonej gotówki i.... (ach, jak tylko o tym pomyślę robi mi się ciepło na sercu i motylki czuję w żołądku) - i... (sporządziwszy wcześniej odpowiednia listę zakupów) - zakupię wszystko co do wyrobu biżuterii w technice Art Clay mi się tylko zamarzy!
I dopiero się zacznie... :)

Jeszcze kilka rzeczy "deku", które przyczyniły się do wyżej opisanego "zgromadzenia" ;)
Fotki "zasłużonych" w tej sprawie kolczyków i naszyjników dodam w kolejnych postach

niedziela, 9 maja 2010

Kręta i stroma ścieżka kariery

Dobrze. Myślę, że możemy teraz przejść do konkretów, cobyście mieli mnie z czego rozliczać. Oto co wymyśliłam dotychczas (lista ta zapewne w miarę "rozwoju sytuacji" będzie ewoluować i rozrastać się):

CEL GŁÓWNY
Zostać znaną i cenioną "w środowisku" (także w sensie wymiernych korzyści finansowych) autorką biżuterii wykonywanej głownie w technice Art Clay, lub technikach z nią łączonych. (Być uwielbianą przez rzecze klientek, maniakalnie kupujących me wyroby dla siebie i wszystkich wokół z okazji każdej możliwej okazji i bez okazji... Zdobywać wszelkie możliwe nagrody i wyróżnienia we wszelkich możliwych konkursach, rankingach, festiwalach i wystawach biżuteryjnych w kraju, za granicą i w innych układach planetarnych o ile tam takie też się odbywają... Stać się autorytetem, mentorem, idolem, guru i mistrzem dla mas uczniów i praktykantów, którzy tłumnie będą przybywać na me prelekcje, wykłady, kursy i warsztaty wykonywania biżuterii... albo na razie ograniczmy się jednak do tego co przed nawiasem)

CELE SZCZEGÓŁOWE
Założyć konta artysty (aby móc sprzedawać swe wyroby) w licznych galeriach internetowych takich jak:
trendymania.pl
pakamera.pl
arsneo.pl
wylegarnia.com
haloart.pl
brocante.pl
modna.pl
decotrendy.pl
(w trzech pierwszych sprzedaje "S")

Promować swoje wyroby w internecie - przede wszystkim na portalach
digart.pl
deviantart.com

a także na Facebooku, YouTube, MySpace... oraz różnych forach i grupach dyskusyjnych o tematyce biżuteryjnej - np. na wizaz.pl lub goldenline.pl

W miarę rozwoju brać udział w festiwalach i wystawach, których głównym lub pobocznym tematem jest biżuteria - np. Progressteron, Targi minerałów i biżuterii, Jubinale...

Organizować warsztaty wyrobu biżuterii z koralików, kamieni szlachetnych, srebra, złota... - w różnych technikach z naciskiem na Art Clay. (Być może nawet napisać i wydać własne podręczniki...)

Starać się o dofinansowanie z funduszy unijnych na otwarcie własnej firmy jubilersko-designersko-szkoleniowej (mój ulubiony skrót obejmujący strukturę wszechrzeczy - P.H.U. - Produkcja Handel Usługi :))

Ale oczywiście, żeby z tym wszystkim ruszyć trzeba mieć najpierw co zaprezentować...
A oczywiście, żeby mieć co zaprezentować to najpierw trzeba mieć z czego to coś do prezentacji zrobić...
I finalnie, żeby mieć z czego to coś zrobić to trzeba mieć fundusze, żeby ów drogocenny materiał wraz z dobrodziejstwem niezbędnych i przydatnych narzędzi kupić...
Na szczęście poczyniłam już w tym kierunku pewne działania :)

piątek, 7 maja 2010

Blogowa odezwa do narodu (wstępu cz.5 i ostatnia zarazem)

Drewniane, malowane Anioły - dla Pani Anny (po lewej) i nowopobranych Justyny i Szymona (po prawej)

I tu zaczyna się właściwa historia tego bloga... Mianowicie po trzech dniach leżenia w depresji i marazmie doszłam do genialnego wniosku, że albo pozostanę "zerem" (gdyż nie udało mi się temu zaprzeczyć w prosty i wygodny sposób), albo wezmę się w garść, stawię czoła prawdzie (i tu wracamy do początkowego stwierdzenia, iż to szczerość, a nie ciekawość prowadzi do piekła) i postaram się ze wszystkich sił zrobić z siebie Kogoś... (pod symbolem dużej litery w wyrazie "Kogoś" kryje się przekaz - kogoś i "artystycznie" i "kupiecko" lepszego od "S"). A zatem:

ten blog ma być nie tylko dowodem mej narcystycznej potrzeby ciągłego opowiadania o sobie; nie tylko motywacją i "batem", by powziętego planu nie trafił szlak z powodu przedwczesnego znudzenia; nie tylko zabezpieczeniem na wypadek jakby mi się nie powiodło (wtedy przynajmniej będę mogła go nieco przeredagować i może ktoś zechce wydać go jako książkę - oczywiście o ile będziecie ze mną ładnie współpracować: pisać dużo komentarzy, zachwycać się mym stylem, promować bloga wśród znajomych etc. etc. ;) ) Ten blog ma być swojego rodzaju tutorialem, brykiem, skryptem (wszak najlepiej sprzedają się encyklopedie, leksykony, poradniki i przewodniki :)) - w jaki sposób, na przekór wszystkiemu i wszystkim: na przekór prawom gospodarki, zapotrzebowaniom rynku, zdrowemu rozsądkowi i bezwzględnej logice, sceptycznie nastawionej rodzinie i drwiącym znajomym... - temu wszystkiemu na przekór - robić to co się lubi, czerpać z tego zyski i być z tego zadowolonym. (i w tym wszystkim lepszym od "S")

Aniołów ciąg dalszy - od lewej: dla Basi, dla Marcina, dla Juliusza

Podejrzewam, że wśród was (Moi Drodzy Potencjalni Czytelnicy) jest dosyć spora grupa osób, która podobnie jak ja została obdarzona pewną dozą talentu i chęcią, aby coś produktywnego z tym talentem zrobić. "Wytwarzanie do szuflady" może i jest romantyczne (ach, te przedsenne marzenia, że docenią nas dopiero po śmierci "późne wnuki"...) ale niektórzy uważają, że "paradygmat romantyczny" się już skończył, a osobiście jestem przekonana, że większą satysfakcję i korzyści (zarówno materialne jak duchowe) daje jednak bycie docenionym za życia. Coś mi podpowiada, że takie jest również wasze zdanie (a przynajmniej chciałabym żeby było) - brakuje wam jednak (podobnie jak mi do niedawna) pomysłu i determinacji - w jaki sposób swe pobożne życzenia wprowadzić w czyn. Zawrzyjmy zatem układ. Jeśli chcecie może to być metafizyczny układ między autorem a czytelnikiem, jeśli zaś wolicie może być to układ między mistrzem a uczniem (chociaż wątpię, aby ktoś lubił stawiać się w roli ucznia), jeśli takie wasze życzenie można to także nazwać układem między prekursorem-zdobywcą nadstawiającym własnego karku, by jego wspomożyciel-zwierzchnik (i was widzę w tym kostiumie) mógł bezpiecznie podążyć jego śladem. Czytajcie mnie a ja będę działać. Jestem pewna, że daleko razem zajdziemy.

Od góry, od lewej - Anioła dla Eli, Anioł rodziny "K", Anioł dla Pana Witka, Anioł Artura, ślubny Anioł Ewy i Bastka, Anioł mojego Draka

wtorek, 4 maja 2010

Zero absolutne (wstępu cz.4)

Moje kopie - od lewej "Siła" Botticelliego i "Taniec" Alphonsa Muchy

Można powiedzieć, że dostałam obsesji na punkcie "S". Jednakowoż źródła owej obsesji leżały w dość racjonalnym założeniu, że o ile uda mi się znaleźć coś dyskredytującego "S" w moich oczach (np. że udało jej się osiągnąć taki stopień kunsztu, gdyż jest utrzymanką jakiegoś wrednego typa, który za seks kupuje jej takie ilości masy Art Clay - a nie jest ona tania delikatnie ujmując - że po milionach prób i błędów i zmarnowaniu co najmniej tony owego drogocennego materiału w końcu, prowadząc nieudane życie seksualne, udało jej się wyprodukować coś sensownego), wtedy będę mogła w spokoju ducha również wobec niej zastosować swój ukochany drwiąco-lekceważący ton i chociaż na innym poziomie (np. moralnym lub erotycznym) poczuć się od niej lepsza. Niestety nic z tego nie wyszło. Po dokładniejszym zwiadzie okazało się, że "S":
- mieszka w Krakowie - zatem odpadł argument, że "ja przynajmniej mieszkam w najładniejszym mieście w Polsce"
- jest w moim wieku - zatem odpadł argument, że "ja przynajmniej jestem młodsza i wszystko przede mną"
- skończyła dwa kierunki studiów (socjologia + psychologia) i jedne studia podyplomowe (zarządzanie personelem) - zatem odpadł argument, że "ja przynajmniej mam wyższy stopień naukowy i jestem lepiej wyedukowana"
- ponadto zajmuje się: grafiką komputerową, szyciem, poezją, fotografią, tańcem... - zatem odpadł argument, że "ja przynajmniej jestem wszechstronnie utalentowana i umiem wyrażać siebie w innych technikach, o których ona nie ma pojęcia"
- posiada konta artysty na portalach - trendymania.pl, pakamera.pl, arsneo.pl, a także na digarcie i deviantarcie (jej prace zdobyły tytułu digartu i "deviantu" dnia)
- prowadzi własnego art-bloga, który przez pewną witrynę internetową został okrzyknięty "blogiem roku 2009"
- kilka miesięcy temu korzystając z dofinansowań unijnych założyła własną firmę "jubilerską", która jak dotąd bardzo dobrze prosperuje

Podusia - "różowa łąka"

Jeśli kiedykolwiek miałam sprecyzowany wizerunek siebie, jaką chciałabym być - to "S"kubana jest lustrzanym odbiciem tego wizerunku - tylko, że rzeczywistym, aktualnym i właśnie chwalącym się na swoim art-blogu, że robi sobie dwa tygodnie urlopu i wyjeżdża do MOJEJ ukochanej Chorwacji, kiedy ja w plusze przedwiośnia kisnę w nie umeblowanym mieszkaniu. Aż się chce płakać, prawda? Zamknęłam laptopa, powiedziałam do Draka "jestem zerem" i z teatralną miną wyrażającą - "już więcej nie wstanę" - poszłam się położyć.

Szmaciani Zuzia i Karolek dla małej Gajki :)

Za mały ogródek, a w dodatku "S" (wstępu cz.3)

Decoupage'owe kalendarze - sprzedane.

Zatem zgodnie doszliśmy do wniosku, iż jednak tonę w szarzyźnie. Teoretycznie nie powinno mi to przeszkadzać - szarość zrównuje poziomy, zaciera granice - pławiąc się w oceanie szarości nie jestem ni gorsza ni lepsza od innych spławików (czyt. tonąc w kałuży cementu każdy ma równie daleko od brzegu). I może zadowoliłabym się uprawianiem własnego, małego ogródka i pochwałami od rodziny i znajomych, gdyby nie dane mi było poznać alternatywnej wersji mego istnienia...

Sprzedana.

Kilka tygodni temu szukając w sieci informacji dotyczących techniki Art Clay (jako, że wśród nieskończonej długości listy mych "artystycznych" zainteresowań i działań jest również wyrób biżuterii) natknęłam się na "S"... Początkowo było to niegroźne zafascynowanie jej wyrobami - romantyczną ale z pazurem, bardzo misterną, kunsztowną biżuterią za srebra i kamieni szlachetnych. Filigranowe wisiory oplecione drobniutkimi kwiatami z iskrzącymi spomiędzy listków fragmentami granatu... Duże kolczyki zdobne w oksydowane bratki i języczki srebrno-brązowego (w sensie brąz-kruszec) ognia... Elfickie medaliony z miniaturowymi drzewami dębu okalającymi płonące światłem kryształy (nota bene muszę sobie kupić jakąś książkę o gemmologii, coby używać fachowych nazw, a nie "literackich zastępników"). Po prostu dech mi zaparło. Pomyślałam, że jeśli kiedyś będę robić biżuterię Art Clay to chciałabym, żeby tak wyglądała - żeby efekt mojej pracy był równie imponujący - oryginalny, szczegółowy, harmonijny i świeży. Oczywiście zaraz po tym jak odzyskałam "dech" wpadłam w takiego doła (co dla mnie typowe - bo wszak jak tu nie mieć depresji, kiedy ktoś robi coś w naszym mniemaniu o tyle piękniejszego od naszych wyrobów), że Drako wyciągał mnie zeń przez tydzień przy użyciu wszelkich mu znanych i eksperymentalnych sposobów. Wtedy to okazało się, że pozornie "niegroźna fascynacja" może mieć baaaardzo poważne powikłania...

(nie zamieszczam zdjęć wyrobów "S", gdyż po pierwsze są chronione prawem autorskim, a ja nie mam zamiaru wykupywać licencji, po drugie wolę by w waszej wyobraźni istniały jedynie za pośrednictwem moich opisów, gdyż wtedy - mam nadzieję - moje własne prace objawione wkrótce wizualnie a nie tylko ligwistycznie za pośrednictwem fotografii zrobią na was większe wrażenie :))


Sprzedane

niedziela, 2 maja 2010

Odcienie szarości (wstępu cz.2)

Zegary decoupage - okrągłe sprzedane, różany podarowany Gabrysi i Przemkowi by odliczał wspólnie spędzone chwile :)

Ogólnie rzecz biorąc powinnam być z siebie zadowolona - nie na tyle przeciętna, by zlewać się z szarzyzną tłumu, nie na tyle wybitna, by wyewoluować w odludka i odszczepieńca, co się go palcami wytyka, a dzieci we wsi rzucają weń kamieniami (choć osobowościowo bliższa jestem drugiej opcji). Nie oszukujmy się jednak (a raczej ja się jednak nie oszukuję), że wymienione wyżej "ułamki" talentu czynią ze mnie kogoś wyjątkowego. W zasadzie istnieje caaaaaaaałkiem pokaźna grupa osobników mojej płci, która dysponuje równie pozornie-olśniewającym zespołem cech i talencików, pozwalającym im czuć się "małymi artystkami" robiącymi "nastrojowe zdjęcia", "wesołe aniołki", "misternie-koralikową biżuterię", "tajemnicze grafiki" itd. itp. itd. ... Co więcej często bywa, że radosną twórczość owych istotek adoruje nie tylko ścisłe grono znajomych i rodziny, ale i "finansowo doceniają" użytkownicy internetowych "galerii" typu wylęgarnia.pl czy pakamera.pl, nie wspomnę już o szerszych kręgach wzajemnej adoracji jak np. festiwal Progressteron. Brzmi to może trochę sarkastycznie (i poniekąd powinno, bo akurat o "finansowe docenienie" jestem piekielnie zazdrosna) ale jednocześnie wyśmiewając ich (a ponieważ również należę do tej grupy - zatem i swój) "artyzm" (za wielkie słowo w stosunku do niewielkich przeważnie umiejętności) doceniam przedsiębiorczość, przebojowość, wytrwałość, zawziętość, konsekwencję i pracowitość tych pań - a zatem cechy kupieckie (leżące na przeciwnej szli), które doprowadziły je do mniejszych lub większych "sukcesów" i mniejszej lub większej "popularności". Co nie zmienia faktu, że - reasumując - jednak tonę w szarzyźnie - jeno nieco o innym odcieniu.

Kolejne "decoupage'owe czasomierze ścienne" - kwadratowy lawendowy i bluszczowy z motylkami czekają na nabywców, reszta szczęśliwie sprzedana :)

cdn...

sobota, 1 maja 2010

First things first

Pierwszy maja to chyba dobra data na start. Święto pracy. No, trzeba się będzie napracować przy tym blogu. Albo raczej odwrotnie – ten blog ma być o ciężkiej pracy. Założenia? – „od zera do bohatera” – a to wymaga niewątpliwie wiele „potu i łez”. Już tłumaczę bardziej szczegółowo i po ludzku:

Jestem sobie – powiedzmy szczerze (i wiedzmy, że to szczerość, a nie ciekawość jest pierwszym stopniem do piekła) – raczej całkiem przeciętna. No może nie całkiem – poza zupełnymi przeciętnościami, jak: skończenie studiów na polonistyce, interesowanie się muzyką, filmem i teatrem, czytaniem książek, posiadanie rodzeństwa i kota i męża i dziecka etc. – mam (i tu znowu robimy ukłon w stronę szczerości) nieco talentu. Nieco. To znaczy nie na tyle mało, by go nie zauważyć, ale nie na tyle dużo, by ogólnie był zauważalny. Talent mam i manualny (szycie, decoupage’owanie, lepienie, rzeźbienie, malowanie...) i techniczny (projektowanie i wykonywanie np. mebli) i graficzny (grafika komputerowa) i literacki (zgodnie ze stereotypem jakaż dziewczynka z polonistyki nie pisze, nie pisała, lub nie będzie pisać wierszy?... ) i aktorski (dyplomy, wyróżnienia, brawa brawa brawa) i tylko muzycznego chyba nie mam za grosz, choć kiedyś próbowałam śpiewać w pewnej kapeli (czego jednak po usłyszeniu się na nagraniach postanowiłam kategorycznie zaprzestać). Dowody owych mych talentów wszelakich będą się pojawiać między akapitami niniejszego wstępu.

"Witraż dla Basi" - malowany na szkle farbkami witrażowymi

(jako sceptyk i znawca współczesnej "błyskawicznej, minimalistycznej kultury obrazkowej" zakładam, że nie lubicie długich postów, toteż zdecydowałam się dawkować ów wstęp w krótkich odcinkach - zatem - ciąg dalszy nastąpi...)