
Wiem - deklarowałam, że będzie to blog biżuteryjny, ale prawda jest taka, że (przynajmniej w moim przypadku) nie da się tego oddzielić od całej reszty - poszczególne wątki splatają się ze sobą, przenikają się wzajemnie... Szczerze powiedziawszy - piszę o kwestiach niebiżuteryjnych nawet celowo - bo ta droga, którą sobie wytyczyłam (droga prędszego lub późniejszego artclay'owego sukcesu) nie jest oderwana od życia - nie biegnie sobie gdzieś z boku w wygodnej odległości od irytujących i zajmujących "zmiennych codzienności" - rodziny, pogody, kuchni... Za co rozczarowanych przepraszam, a zachwyconym - proszę uprzejmie.
Wracając do wątku głównego - wśród ostatnich zabiegów mających na celu odwrócenie uwagi mej od osłabiających warunków meteorologicznych złożyłam zamówienie na AC i brakujące narzędzia (co dokładnie postanowiłam zakupić dowiecie się jak paczka już przyjdzie - wtedy wszystko sfotografuję i się pochwalę nowymi, imieninowymi nabytkami :)) i zaczęłam się zastanawiać nad sygnaturą mych przyszłych, srebrnych wyrobów... (klasyczne dla mnie zabieranie się do rzeczy od końca - jeszcze nie mam czego sygnować, a już myślę nad sygnaturą). Powinno to być coś, oddające charakter prac - ich tematykę, styl, nastrój, aurę... I tu zaczynają się schody - bo jakże można określić nastrój i aurę czegoś, co jeszcze nie istnieje. Można prognozować - a jakże - ale w moim przypadku prognozy mogą okazać się zgubne... Już tłumaczę. Dobry artysta to rozpoznawalny artysta - artysta posługujący się właściwym tylko jemu sposobem wykonania prac, właściwym tylko jemu sposobem przedstawienia konkretnej tematyki etc.... Skończyły się czasy mądrego Renesansu, gdy wszechstronność uzdolnień decydowała o wielkości geniuszu. Gdyby, dajmy na to, Monet był jednocześnie malarzem, rzeźbiarzem, kompozytorem, architektem, projektantem mody, choreografem i reżyserem, scenografem i aktorem - prawdopodobnie dziś nie znalibyśmy jego nazwiska (obowiązywałaby teoria, iż roztrwonił swój talent wśród zbyt wielu zainteresowań - osobiście takie podejście uważam za idiotyczne - podyktowane współczesnym przesądem, że dobrym można być tylko w ściśle specjalistycznym obszarze - owszem tyczy się to nauki, ale nie sztuki). Nawet gdyby Monet był tylko malarzem, ale wykorzystującym różne techniki - impresjonizm, ekspresjonizm, realizm, symbolizm, kubizm itd... - uznanoby, że nie wykształcił własnego stylu, że był tylko "pszczółką skaczącą z kwiatka na kwiatek" i szybciutko, bezpiecznie zapomniano. Nawet gdyby Monet był tylko malarzem i tylko impresjonistą (z techniki), ale tematyką jego dzieł byłyby: pejzaże dzikiej przyrody, obrazki z nowoczesnych miast, monumentalne sceny batalistyczne, mistyczne portrety świętych, konie w galopie i martwa natura - nikt by dzisiaj o nim nie słyszał. Dlatego, żeby w ogóle artystycznie zaistnieć trzeba się jednoznacznie zdeklarować - co i jak?

Bardzo ładnie wyszło to "S" - głównym wątkiem jej prac są motywy roślinne (liście, kwiaty, trawy, drzewa...) przybierające kształty secesyjnych (w moim mniemaniu współczesna "secesyjność" to "elfickość") "esów-floresów", magicznych pentakli i symboli pogańskich bóstw - co przekłada się na grono odbiorców kochających dzikość natury (poszarpane gałęzie na tle księżyca w pełni), czytających literaturę fantasy (niechybnie utożsamiających się z rasą elfów) i fascynujących się etnicznością (potrójna bogini, prastara magia itp. itd. itp.) - słowem - gotki (jest to oczywiście uogólnienie dość znaczne, ale i znaczące). A uwierzcie mi, bo swojego czasu obracałam się w tych kręgach, nie ma grupy społecznej będącej w stanie na biżuterię wydać więcej niż goci - obu płci. Poza gotami do rysopisu odbiorców pasują także osoby "ezoteryczne" (podtytuł bloga "S" to - "W chatce zielonej wiedźmy"...), a jest to druga po gotach grupa przykładająca wielką wagę do "świecidełek" - szczególnie z odpowiednimi kamieniami. Tak, że "S" w tej mierze urządziła się przepysznie. Nie zrozumcie mnie źle - nie uważam, by dobór tematyki i stylu był wyrachowaną "grą pod publiczkę" - "S" po prostu szczęśliwie wpasowała się ze swoimi zainteresowaniami, a że jest w dodatku osobą niezwykle miłą, sympatyczną i medialną (jestem przekonana, że bez trudu mogła zdobyć tytuł "Najmilszej" - a może i zdobyła) szybko zyskała rzeszę wyznawców-kupców.
Ja jestem typem osoby, która interesuje się wszystkim, we wszystkich technikach. Gdy zaprzyjaźniłam się z dziewczyną po liceum plastycznym zaczęłam próbować własnych sił w malarstwie akrylowym. Kiedy zbliżyłam się z przyszywaną kuzynką zajmującą się pixelartem, na jej cześć stworzyłam pixelartową "Szaszi tonącą we własnych myślach":


Przemiłe stworzonko. A tak na serio - ciekawy collage - nie tylko wizualny, ale przede wszystkim symboliczny: siła lwa, zdolności żywicielskie kozy (wszak pamiętamy kto wykarmił Zeusa), przebiegłość węża, a do tego władza nad ogniem, który nie tylko niszczy, ale i oczyszcza i przetapia i hartuje... Z mojej/współczesnej perspektywy w wizerunek Chimery na stałe wtopiły się też interpretacje młodopolskie - przede wszystkim Malczewskiego - obraz kobiety (czyż każda kobieta nie ma w sobie czegoś z lwa, węża i kozy?...) ze skrzydłami Aniołów, jaskółek lub kruków, z łapami tygrysa i grubym ogonem (w tych łapach i ogonie coś jest... - "jakby wyskoczył z nas tygrys/ i stał w świetle, ogonem bijąc się po bokach") kuszącej natchnieniem, sławą i fortuną...


Ta istota - jej znaczenie, jej aura - kroczy, gdzieś za mną lub we mnie (na osiemnaste urodziny zrobiłam sobie na plecach tatuaż Chimery własnego projektu ;)) - wydaje mi się, że jest dobrą kandydatką na "znak firmowy" mej działalności... Jakaż zatem powinna być biżuteria spod znaku Chimery?... I tu wracamy do kwestii pogody i położenia geograficznego...
ale to w kolejnym wpisie - ten swą długością i tak już nadrobił trzydniowe milczenie ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz