Udało mi się zgromadzić (oczywiście proces gromadzenia trwał nieco dłużej niż od początku maja) ok. 700zł. Uważam to niemalże za cud. Skończyły się dla mnie szczęśliwe czasy studenckie, finansowane przez szczodrych Rodziców i Uniwersytet (hojnie rozdzielający stypendia naukowe), kiedy to głowę zaprzątały mi jeno własne potrzeby i zachcianki. Obecnie mam rodzinę - małego Berniego, dużego Draka i włochatego Tiborka, którym w pierwszej kolejności trzeba zapewnić coś do zjedzenia (w czym niezastąpiona jest moja Mama - :)* ), zapas pieluszek, paliwo do baku, kocie żarcie i czysty żwirek. Pomijam oczywiście cały szereg drobniejszych wydatków związanych z myciem, praniem, sprzątaniem, gotowaniem... - i takimi tam nudnymi, fizycznymi a niezbędnymi rodzajami mej działalności pozaartystycznej.
Moje chłopy :)
Otóż, kiedy te wszystkie małe, przyziemne potrzeby zostaną zaspokojone i resztę pięknie szeleszczących banknotów i dźwięcznie brzęczących monet można wydać na drobne przyjemności - mój mąż kupuje sobie tytoń do fajki a kotu przysmak-kiełbaskę, ja kupuję małemu nową czapeczkę a sobie ciacho lub Politykę i na materiały do wyrobu biżuterii zostaje magiczne, idealnie okrągłe, pękate i puste w środku... zero. Toteż wprowadziłam zasadę - nie ruszam funduszy domowych - ALE - co dostanę osobiście od Dziadków, Rodziców, Wujków itp.... - to moje i tylko moje. Co zarobię na sprzedaży kolczyków, naszyjników, wyrobów decoupage, wizytówkach itp.... - to moje i tylko moje (tak, tak - nie jestem totalnym żółtodziobem, ale teraz nie miejsce, nie czas - o mych dotychczasowych "bojach biżuteryjno-decoupage'owych" napiszę w innym poście). Reguła dosyć okrutna i mogąca wzbudzać "moralne wątpliwości" - szczególnie w sytuacjach kiedy trzeba dodatkowo napełnić bak, albo kupić nową pościel (bo wszystkie poszewki już tak dziurawe, jak cały nasz domowy budżet), albo pożyczyć od Rodziców na jedzonko dla kota lub ponad-przewidzianą pakę pieluch, bo młody sika jak szalony... - a ja niczym lwica bronię tych odkładanych funduszy i nie pozwalam uszczknąć ni złotówki, na żaden cel, w żadnym wypadku, bo wiem, że inaczej nigdy z niczym nie ruszę do przodu. Może okrutne, ale prawdziwe. Z resztą domownicy tak naprawdę wcale się nie skarżą - bardziej ja mam wyrzuty sumienia (że przydałaby się nowa rękawica kuchenna, że do kwiatków potrzebny nawóz na wiosnę, że kawa się kończy przedwcześnie i rozpaczliwie...) - ale z tym trzeba walczyć ;)
W każdym bądź razie - udało się zgromadzić ok. 700zł i wciąż, pomału gromadzi się coraz więcej, a zbliżają się moje imieniny - 24 V - wtedy wybije godzina zero - wtedy bez większych sentymentów pozbędę się całej nagromadzonej gotówki i.... (ach, jak tylko o tym pomyślę robi mi się ciepło na sercu i motylki czuję w żołądku) - i... (sporządziwszy wcześniej odpowiednia listę zakupów) - zakupię wszystko co do wyrobu biżuterii w technice Art Clay mi się tylko zamarzy!
I dopiero się zacznie... :)
Jeszcze kilka rzeczy "deku", które przyczyniły się do wyżej opisanego "zgromadzenia" ;)
Fotki "zasłużonych" w tej sprawie kolczyków i naszyjników dodam w kolejnych postach
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz