piątek, 31 grudnia 2010

Władczo ku nowym początkom...

No! Aby dobrze zakończyć dobry rok... i aby w przyszłym roku było co najmniej równie dobrze (ale nie miałabym nic przeciwko gdyby było lepiej ;) prezentuję ostatni tegoroczny wytwór z AC – „Magnę” – kobiece insygnia władzy ubrane w purpurowy „płaszcz” granatów... ;)

Dosiego roku!

(Co prawda pierwotnie „dosiego roku” życzono sobie ponoć w Wigilię... choć osobiście uważam, że bardziej racjonalnie i adekwatnie jest życzyć w Sylwestra ;) – ku wyjaśnieniu – z „Dawnych zwyczajów krakowskich” Ambrożego Grabowskiego: „Dawniej prawie wszyscy spotykający się na ulicy życzyli sobie dosiego roku (roku Dosi, Doroty). Miała to być kobieta stuletnia, która zdrowo tego wieku dożyła i w wigilią umarła. Takie życzenie nie obeszło się bez poczęstnego i zwyczajowo też znajomi prowadzili się do szynkowni, a stąd nie było nowiną widzieć pijanych na ulicach. Teraz (r. 1840) może szkodliwy ten zwyczaj pomniejszył się, ale jeszcze i tak wychodzi ogromna masa spirytusu w Krakowie skonsumowana co miesiąc, bo jak to wiem z dobrego źródła, wypija Kraków spirytusu miesięcznie garncy 10 tysięcy.” :)

wtorek, 28 grudnia 2010

Sylwestrowe wyzwanie };->

I tak miesiąc grudzień zdobył tytuł Miesiąca Wyzwań! Panie i Panowie przedstawiam Kamę – wspaniałą kobietę z absolutnie niecodzienną wyobraźnią i odważnym i otwartym sercem – mą serdeczną przyjaciółkę i towarzyszkę wielu szalonych pomysłów z radością prowadzanych w czyn. Otóż Kama podczas naszej ostatniej rozmowy telefonicznej zagadnęła niby mimochodem: „słuchaj Zuzka ty dalej zajmujesz się tą biżuterią?...” – pytanie pierwej wydało mi się z deka obraźliwe, ale zważywszy, że z powodów niezależnych nie widziałyśmy się ponad rok puściłam je płazem i oburzenie zamieniając w nonszalancję rzekłam: „ano”. To pociągnęło wątek dalej: „słuchaj a nie zrobiłabyś mi takich kolczyków jakie miała Tina Turner w Mad Maxie, bo przebieram się za nią na sylwestra, a jak łaziłam po różnych sklepach to nigdzie nic nawet na krztynę podobnego nie ma”. Byłam zachwycona! Od razu pomyślałam, że chociaż o „własnym” (w sensie takim, w którym mogłabym osobiście uczestniczyć) przebieranym sylwestrze w tym roku mogę pomarzyć (Berni jest jeszcze za malutki i za bardzo lubi moje mleczko by zostawić go na całą noc z dziadkami) – to chociaż „duchem zaklętym w artefakcie” obecna będę – dyndając u Kamilowych uszu :) Zgodziłam się w przedbiegach - uradowana, rozentuzjazmowana i (choć oglądałam Mad Maxa – wszystkie części – ale wieki temu) nie mająca bladego pojęcia na co się porywam... Równie podekscytowana Kama rzekła jeno: „to wpisz sobie w grafice google – „tina mad max”. Wszystkim, którzy nie pamiętają jak wyglądała Aunty Entity, w którą wcieliła się Tina Turner – zalecam przerwać czytanie i skorzystać z powyższej instrukcji...

Macie?... i jak?... szczena opadła?... - ja jak zobaczyłam wyniki rzekłam se tylko w duchu: „o ja pie..... -ńćset godzin chyba mi zejdzie na wykombinowaniu jak i z czego te kolce (które jak się dobrze przyjrzeć tak właściwie kolcami wcale nie są, tylko dyndają sobie podwieszone do opaski na czole) są zrobione, nie wspominając o czasie i pomyśle JAK je zrobię ja”. Zaraz capnęłam za telefon- wykręciłam numer Kamy i jęłam łajać: „toś dogięła! toś se strój wykombinowała! toś wymyśliła przebranie! większych kolców nie łaska było se wyszukać?! i z czego niby ja mam to zrobić?! i jak?! i przed sylwestrem?!” itd. itp. itd... ale jako, że znamy się nie od wczoraj Kama dobrze wiedziała, że wiązanka tego typu z ust mych płynąca jest oznaką niczego innego jak twórczego szału, amoku inspiracyjnego, dajmoniona pląsającego wśród rozedrganych z podniecenia neuronów... No, bom się rozgadała nie ochłonąwszy jeszcze ze wszystkich wrażeń tego wyzwania – przechodząc do sedna – (w tym miejscu pragniemy z Kamą podziękować memu Tacie – jak z bloga wiecie od zarania czynnie zaangażowanemu w me biżuteryjne, decoupage’owe i wszelkie manualne poczynanie – za wynalezienie w czeluściach piwnicy obfitej siaty z długimi, giętkimi, srebrnymi kablami telefonicznymi o gwiezdnie-metalicznym połysku...) ... - i kolce stały się! Przedstawiam Wam (choć jeszcze bez balowej kiecki) „Aunty Entity 2010”!!! (Po północy przemianujemy tę wersję na „2011” ;)



piątek, 24 grudnia 2010

Świąteczne zwyklaczki dla niezwykłych mam...

Po raz kolejny przekonałam się (na własnej skórze), że okazane dobro wraca w dwujnasób... I nie jest to tylko „Bożonarodzeniowa magia Świąt” – tak dzieje się zawsze – w grudniu, w styczniu, w maju, w lipcu... Za każdym razem, kiedy oddajemy iskrę z siebie - następnej nocy możemy podziwiać za oknem całą chmarę świetlików... I to jest fakt. Przedwczoraj zawalona świątecznymi obowiązkami (brudne okna, brudne kafelki w kuchni, brudna kuchenka, brudne podłogi, zakurzone meble, obpaćkane przez Bernaszka lustra, nie upieczone ciasta, mama czekająca na ratunek z uszkami etc. etc.... ), nie wiedząc w co ręce włożyć, włożyłam je oczywiście (jak to ja) w szklane koraliki, jubilerskie linki i posrebrzane półfabrykaty :) I pełna wyrzutów sumienia, że trwonię cenny czas na błyskotki, co chwila wmawiałam memu kochanemu małżowi zajmującemu się naszym kochanym Pędraczkiem, że jestem nieodpowiedzialną, nierozsądną, niepożyteczną żoną... ale nie mogę – no nie mogę przestać biżuteryjkować!... Zaś małż, niczym biblijny mędrzec ze wschodu – ze stoickim spokojem sobie właściwym –odrzekł: rób, co masz robić. I tak dzień 22 grudnia 2010 roku w 70% zleciał mi na wymyśleniu, zrealizowaniu, zapakowaniu i dostarczeniu tych oto pięciu zwyklaczkowych komplecików dla pięciu zupełnie niezwykłych, dzielnych, samotnych mam :)





Oczywiście, gdy skończyłam było już późno, ja byłam zmęczona, Mała Marudka oddawała się swej ulubionej czynności - czyli rozkosznemu marudzeniu, małż pojechał naprawiać auto (rozbite przeze mnie w feralne mikołajki) i o sprzątaniu, pieczeniu czy czymkolwiek inaczej „świątecznie pożytecznym” nie było już mowy. Dzień minął „jak z bicza strzelił” – miałam wrażenie, że coś się zegarom pomyliło i zamiast 24h odmierzyły błyskawicznie może z 6... i nieco zła na siebie, nieco z siebie zadowolona, nieco przerażona jak ja to wszystko, czego dziś nie wykonałam i co na jutro mam przewidziane zdarzę zrobić przed wigilią... - poszłam spać. I zdążyłam – zdążyłam zrobić wszyściutko! Ba – więcej i jeszcze kładłam się spać umiarkowanie zmęczona! 23 grudnia zamiast 24 godzin miał ich chyba z 60!!! I odczułam to nie tylko ja – to samo, zupełnie niezależnie stwierdził mój drogi, mędrcowaty TŻ! A Mała Marudka była najcudowniejszym, najgrzeczniejszym, najspokojniejszym aniołkiem na całym bożym świecie :)
Dobro powraca! (także to biżuteryjne hehe)

Wesołych Świąt!

sobota, 18 grudnia 2010

Fabryka bombek...

Nie wiem, czy pamiętacie pierwszy gag Laskowika i Smolenia o Pani Pelagii?... – klasyka. (a w ramach przedświąteczno-porządkowego odkurzania i odświerzania proszę bardzo - zerknąć TUTAJ) Otóż i jam przedwczoraj w podwojach mego mieszkania otworzyła (kolejną) fabrykę - tym razem bombek :) Inicjatorką i pomysłodawczynią tak szlachetnego i w okresie świątecznym nader pożądanego procesu produkcyjnego była Agnieszka – od lat specjalizująca się (między innymi) w bombkach wstąrzeczkowych (powalająca siła rażenia)

Agnieszkowa bombka wstążeczkowa której jestem szczęśliwym posiadaczem :)

– posiadłszy tajniki owej techniki zapragnęła czegoś nowego (wiadomo wyścig zbrojeń trwa!) i sięgnąwszy po telefon, a numer do mnie wykręciwszy zagadnęła szyfrem – „deku-twe-zegary-pażowe-bardzo-się-mnie-wydają-twarzowe-zawrzyjmny-zatem-umowę-na-deku-bombki-pażowe” – a przynajmniej w mej pamięci tak to się utrwaliło ;) Jako dziewczę o skłonnosciach (czasami) pasyfistycznych, a w ogóle stworzenie łagodne i ufnie nastawione do świata pierwej odniosłam się do propozycji z dystansem – że ja do tej pory dekupażowałam jeno na drewnie i jeno na płaskim i jeno zegary (bez żadnych zapalników)... – ale nim zdążyłam to zwerbalizować żądza nowego wyzwania wzięłą górę i już w myślach stawiałam gmach naszej nowej wspaniałej fabryki bombek! I tu pojawia się mały problem – gdyż oczywiście wszystkie działania były ściśle tajne, a wyjawienie choćby rąbka tajemnicy może się wiązać z naruszeniem zasad bezpieczeństwa decoupażowego i postawieniem zatrzutów zdrady stanu.... ale co tam! – Idą Święta! :) Zatem przeszmuglowałam nieco zdjęć odebranych szpiegom ;)

Muszę przyznać, że wcale nie było tak łatwo, jak się spodziewałam – jednak malowanie/decoupagowanie na płaskim jest o wiele łatwiejsze i przyjemniejsze niż na formach kulistych (a! – bo z naszej fabryki wychodził asortyment niestety skromniejszy niż z miejsca pracy Pani Pelagii – żadnych grzybów ani cygar – tylko kuliste ;) Nie wspomnę już, że prześwitująca przez farbę faktura drewna (przynajmniej dla mnie) jest atutem, natomiast prześwitujący styropian już nie koniecznie... a z bombek plastikowych bałam się, że farba będzie schodzić – choć na szczęście me obawy okazały się płonne. Najgorzej było z werniksem do spękań, którego trzeba nałożyć dosyć „grubą” warstwę aby spękania ładnie wyszły – ten jednakże nie chciał słuchać rozkazów i nawet straszenie rozstrzelaniem niewiele pomogło i wciąż spływał w dół bombki (czemu z punktu widzenia praw fizyki nie należy się jednak dziwić). Potem wytoczyłyśmy ciężką amunicję łatworozpylnego brokatu (do dziś znajduję jego szczątki po całym mieszkaniu :) i... wszystko zamieniłyśmy w pył! – gwiezdno-śnieżny :) Mam nadzieję, że rezultaty uznacie za bombowe ;)

środa, 15 grudnia 2010

Opatrznościowa dekapitacja Aniołka, w której na pewno maczał palce Woland... (cz.2)

Totalnie pijana już ze szczęścia (patrz post z wczoraj) powróciłam jednakowoż do wyboru procentów godnych wypicia z okazji tak niesamowicie, niewypowiedzianie, nieprzypuszczalnie dotąd wspanialej okazji... i gdy po kilku dniach (wszak wybór był ciężki) już już prawie puchar podstawiałam pod truskawkowe Fiore (wszak smak truskawek zimą niezastąpionym jest) maila dostałam od Pani z Galerii Vena – anielica Weronika znalazła swoją właścicielkę – a wyniki naszego rankingu przemalować należało na 2:1 dla „reala” (nie mylić z Realem Madryt)! Puszyłam się, puszyłam się i rozpękałam się z dumy i zapowietrzałam się z autozachwytu i nos zadzierałam nad chmury i w ogóle półbożyszczem zdawało mi się że jestem...

Weronika

Na szczęście Opatrzność w takich chwilach nade mną czuwa i wzgląd ma na mego TŻ i Małego Bernaszka, którym zapewne byłoby niezmiernie smutno, gdyby ich żona i matka się rozpękła tudzież zapowietrzyła tudzież za bardzo zadarła... i! – po kilku dobach dumy i samouwielbienia... -Weronice odpadła głowa. (Dekapitacja aniołka to trochę radykalny sposób na upomnienie niewinnie zadufanej początkującej biżuteryjki, no ale nie wnikam...) Jak przeczytałam to w mailu najpierw wzięłam za żart, ale nauczona „Smoleńskiem” (który wpierw również uważałam za nieterminowy prima aprilis) szybko się otrząsnęłam – wpadłam w rozpacz, przerażenie i czarną dziurę. Na szczęście wszystko się dobrze skończyło - Weronika została szybko naprawiona przez jakiegoś znajomego jubilera, ale „w GŁOWĘ” zachodzę jak ta głowa mogła odpaść???!!! Jeszcze gdyby odpadła sama zawieszka (w sensie drucik przymocowany do AC) to jestem w stanie to sobie wyobrazić ale cała głowa?! A była porządnie połączona z korpusem – zachodziła na niego i jeszcze umocniłam wszystko dodatkowo AC pastą – płaszczyzna połączenia była całkiem spora... no może jakoś niefortunnie spadła... ale przecież nawet w takiej sytuacji AC bez problemu powinno wytrzymać (sama kilkakrotnie upuściłam różne naszyjniki i nigdy nic się nie stało!) Było mi tak wstyd (choć z drugiej strony cały czas czuję bunt – przeanalizowałam wszystkie kroki jakie wykonałam przy robieniu Weroniki i wierzę, że to nie moja wina!...) że chciałam schować głowę w piasek a resztę siebie pod kołdrę, zabrać wszystkie biżutki z wszystkich galerii i w ramach umartwiania i pokuty przerobić na ozdoby choinkowe... Pani z Veny widząc me bezdenne przerażenie i nieokiełznaną skruchę z lekkim uśmiechem, tajemniczo rzekła: „proszę się nie przejmować – nie takie rzeczy się u mnie działy” – a był w jej oku błysk ślepi Wolanda...

W każdym bądź razie – powoli odzyskuję równowagę psychiczną (od ekstazy przez załamkę do stoicyzmu) – ale nauczona tym incydentem powzięłam mocne postanowienie, że skoro moje prace się wreszcie sprzedają... muszą być „klientoodporne”... i wszystkie dotychczasowe wyroby poddałam bezlitosnym próbom przeróżnym mającym na celu wykryć ewentualne „ukryte wady” – i jeśli trzeba będzie wszystko będę lutować raz jeszcze - ale już żadnemu aniołkowi nie dam głowy ukręcić! Szczególnie na Święta! ;)

wtorek, 14 grudnia 2010

Pierwsze koty za płoty! - czyli Poranne Spotkanie Łez Frei z nowymi właścicielkami :) (cz.1)

Ha! Udało się! Udało się! Zawsze wierzyłam, że kiedyś się uda! W oparach świątecznego nastroju (sceptycy rzekną – chyba w kłębach siarczków siarczystego mrozu!), w duchu zbliżających się mikołajek (sceptycy rzekną – w okresie kulturowo zwiększonego popytu na przedmioty potencjalnie prezentowe – a co za tym idzie w okresie zmniejszonej „wrażliwości konsumenckiej”!), w zaciszu zabierzowskiej Galerii Vena (sceptycy rzekną – no tu trza rację przyznać, że cudem Boskim jest iż, w tej mikroskopijnej galeryjce –skądinąd ładnie urządzonej acz wciąż mikroskopijej- bokiem „przycupłej” przy kasach supermarketu Avia, w małej, przejazdowej, podkrakowskiej wiosce cokolwiek się sprzedaje!) sprzedały się za cenę mnie satysfakcjonującą, podnoszącą mi morale i napawającą mnie pierwocinami biżuteryjno-biznesowej dumy (sceptycy rzekną – może ci na tydzień na waciki wystarczy...) Łzy Frei!!! :)

(moda na gronka robi swoje ;) Oczywiście na całym mym otoczeniu większe wrażenie zrobiła forma mej radości (skakanie od jednego końca korytarza do drugiego) niż samo wydarzenie, które ją wywołało – czyli – moja pierwsza, najpierwsza, otwierająca drzwi biżuteryjnego biznesu, przecierająca szlaki przyszłemu, wielkiemu sukcesowi finansowemu...- sprzedaż mojego, najmojszego, osobistego, własnego i własnoręcznie zaprojektowanego, wykonanego i wykończonego wyrobu z AC! (Czuję, że podzielając mą radość podzielacie również zdziwienie mego otoczenia - jak zdarzenie tak codzienne, potoczne, w miarę oczywiste i łatwe do przewidzenia (dla niektórych już wręcz zpowszedniałe i „zszarzałe”) może wywołać tyle emocji i szumu wokół... ale dajcie spokój – idą Święta! ;) Co więcej – na tym nie koniec! Jeszcze nie zdążyłam wybrać między czerwoną pół-wytrawną Villą Julią, nie pasteryzowanym Kasztelanem, truskawkowym Fiore bądź jagodzianką narumną produkcji własnej (wszak wiadomo – T A K I sukces trza opić!) – kiedy dostałam niespodziewanego a iście break event’owego maila od przemiłej i przepięknie komplementującej Pani Anny, która w miodnie dla mnie brzmiących słowach wyraziła podziw dla kunsztu mego a chęć nabycia jego efektów w postaci kolczyków Morning Meeting.

Pani Anna zaznajomiła się z pracami moimi na digarcie toteż sprzedaż/kupno odbyła się drogą mailową bez pośrednictwa galerii (do żadnej z resztą tych kolczyków nie zdążyłam jeszcze wystawić) – ale jakby nie było - w klasyfikacji „real” vs „virtual” doszło do wyrównania – 1:1......

c.d.n....

piątek, 10 grudnia 2010

Mikołajek czar... (i czas - najwyższy! ;)

Dobra – gram w otwarte karty – jak wszyscy pewnie zauważyli jest już nieco po Mikołajkach...ale jako, że jestem osobą systematyczną i metodyczną :) wciąż nie zamieściłam finalnego postu dotyczącego Mikołajkowej Wymianki Biżuteryjnej! Co gorsza mam popisane dalsze posty, ale ich nie wrzucam coby nie zachwiać chronologii (umiłowanie ładu i porządku ponad wszystko!), a o rezultatach wymianki napisałam się na wizażowym wątku jej poświęconym i teraz nie mogę znaleźć weny żeby spłodzić coś ponad to ( a tego samego tylko w inne słowa ubierać mi się nie chce i nie wypada)... Zatem pójdźmy na kompromis – w tym poście umieszczę kompilację wypowiedzi forumowych – wy mi to wybaczycie i radośnie przejdziemy dalej... :)

Dodam jeszcze tylko, że swój prezencik ostatecznie wymyśliłam i wykonałam 5 dni przed ostatecznym terminem wysyłki – był to błąd, gdyż już następnego dnia po jego wykończeniu spanikowałam i wysłałam do organizatorki wymianki błagalnego maila, czyby nie mogła zapytać mą wylosowankę, czy lubi granaty (bom chciała przesłać już co innego – z granatami właśnie, a nie z ametystami - lub jeszcze co innego na chybcika zrobić...) – na szczęście w takich trudnych chwilach małż zawsze zdrowo ochrzani, tonem nie cierpiącym sprzeciwy karze: „nie skamleć, nie kombinować, pakować i wysyłać”!... I wszystko staje się klarowne, jasne i proste... -a potem po powrocie z poczty ogarnia taka wielka, bezkształtna, rozlana nad głową jak czarne mleko i kłębiąca się jak gruby smok (smog) – p a n i k a ......
(na szczęście okazało się, że niepotrzebna ;)

No to mikołajkowe resume z wizażu:

27.11.2010
chimera_mediterana
Ha! Ja też już dostałam paczuszkę! Nie była oznakowana mikołajem (a ja jakoś wyrozumiałam, że koperty mają być opatrzone jakimś mikołajowym symbolem...) - w założeniach mych pierwszych miałam czekać z otwarciem do 6 grudnia - więc otworzyłam a w środku znalazłam przesłodki, przecudny breloczek szydełkowy "etui" na pomadkę do ust (wraz z wkładem)! Dziękuję baaaaaaardzo! Rewelacyjny dodatek - nawet nie wiedziałam, że takie coś, jak etui na pomadkę do ust istnieje, a ja się z pomadką nie rozstaję więc baaaardzo dla mnie przydatny i od tej pory będziemy nierozłączni - breloczek, pomadka i ja :) Dzięki!!!
A! No i przede wszystkim w kopercie był też biżutek....ale nas szczęście szczelnie, antypocztowo zapakowany i opatrzony w asekuracyjny liścik (pięknym charakterem pisma), tak, że nic nie widać co w środku :) -toteż poprzedłużam sobie nieco przyjemność oczekiwania i rozpakuję (tak jak zakładałam) szóstego ;) chyba, że jednak nie wytrzymam hehe ;)


03.12.2010
loquacee
Chciałam wszem i wobec zakomunikować że właśnie zapukał do mnie św. Mikołaj A właściwie wróżka... Byłam w szoku bo u nas listonosz nie chodzi o tak późnej porze No w każdym razie śpieszę donieść, że prezencik jest Śliczny jest Miałam czekać z otworzeniem do 6 ale jak zobaczyłam wielką mikołajową facjatę na kopercie to NIE MOGŁAM SIĘ POWSTRZYMAĆ Zdjęcia jutro Z tego miejsca pragnę z całego serca podziękować mojej Mikołajce, którą rozszyfrowałam bez żadnego problemu, wystarczyło, że spojrzałam na imię na kopercie :) Trafiłaś doskonale :)*

(tu odetchnęłam z ulgą... i dalej dzielnie ćwiczyłam mą cierpliwość ;)


U góry zdjęcia zrobione przez Loquacee...

...a to moja autoprezentacja ;)

07.12.2010
chimera_mediterana
O żesz... prezenty od Frufelka i Lilnut mnie rozwaliły! Kunszt! kunszt! (ech kiedy ja tak będę umieć?....) (Wszystkie wymiankowe prezenty z opisami od kogo-dla kogo możecie obejrzeć TUTAJ) A teraz się tłumaczę - moja droga Mikołajko - przepraszam, że wciąż milczę, ale dalej nie otworzyłam prezentu... wczoraj miałam najgorsze mikołajki w moim życiu - z rana wybrałam się z Bernim (8 miesięcznym synkiem, któremu idą chyba wszystkie ząbki na raz...) do koleżanki na kawę - prezencik wymiankowo-mikołajkowy zostawiłam sobie w domu na deser, że odpakuję na spokojnie jak wrócę... koleżanka mieszka jakieś 8km ode mnie - wyszłąm od niej o 14:05 byłam w domu o 16:45 - po drodze miałam stłuczkę samochodową (z mojej winy bo Mały tak się wydzierał, że aż się zapowietrzał i w przerażeniu co mu się dzieje odwróciłam się na moment do tyłu... i wjechałam kolesiowi w zad - potem same przyjemności spisywania protokołu, robienia zdjęć itp itd...) potem, po przejechaniu jakiegoś niecałego kilometra Berni dostał takich histerycznych spazmów, że musiałam się zatrzymać i nosić go na rękach przez pół godziny, żeby choć trochę się uspokoił i dał mi prowadzić - zrobiła się 15:30 i takie korki, że posuwałam się średnio 2m/5minut... wróciłam do domu tak wykończona psychicznie i fizycznie, że mażyłąm tylko o tym aby się położyć... i z premedytacją nie otworzyłam prezenciku, bo miałam tak zjechany humor, że wiem, że nie doceniłabym go należycie - więc przeczekał ten straszny czas do dzisiaj... i teraz - uwaga! uwaga! - idę sobie zrobić kawę, a do kawy go otworzę! zaraz wracam

(kawę później)

Padłam... otworzyłam pudełeczko i padłam... jak zaczęłam skakać po całym pokoju (z radości) to Berni tak się ze mnie uśmiał, że aż wypuścił gryzaka z pyszczka Spełniło się moje małe marzenie! Wiadomo – nastawiona byłam, że ucieszę się ze wszystkiego co dostanę nawet jakby to były najzwyklejsze zwyklaczki, ale w duszy po cichutku marzyłam o wrapach, sutaszu albo o hafcie koralikowym... i spełniło się moje marzenie!!! Nie dość, że dostałam w tej technice, o której marzyłam, którą podziwiam i którą się zachwycam to jeszcze dostałam z labradorytami, na których punkcie ostatnio mam fioła (Mikołaju – genialna intuicja, bo przecież nic o tym nie wspominałam w preferencjach!) i w ogóle autorką jest niezaprzeczalny, niepodzielny i niepodważalny Mistrz owej techniki! Jestem zachwycona, oczarowana, olśniona!... nawet nie wiem czy zasłużyłam na tak wspaniały prezent... Już zrobiłam fotkę i wysłałam TŻ mmsem z tekstem „to teraz musisz mnie zabrać na sylwestra godnego tej biżuterii” : Wielkie dzięki! Ogromne dzięki! Wszystkie złe wspomnienia wczorajszego dnia uleciały i znikły przyćmione wspaniałością tej niespodzianki!!! Nie wyobrażam sobie, że mogłabym dostać coś piękniejszego!!! Ach, ach... sporo wody upłynie w Wiśle zanim ochłonę... dziękuję!

PS. chyba nie muszę podawać pseudonimu mej Mikołajki... chyba, ze chcecie w ramach wypowiadania oczywistości ;)


(ale żeby wszystko dla wszystkich było czarno na białym zamieszczam jeszcze komentarz mej Mikołajki ;)

07.12.2010
poice (znana także jako Jagienkaa - jej prace możecie zobaczyć TUTAJ)
Nawet nie wiesz Chimero jak się cieszę, że naszyjnik Ci się podoba i że poprawił Ci nastrój po wczorajszych "przygodach"
Wczoraj od zmysłów odchodziłam, spaliłam pół paczki fajek cały wieczór odświeżając forum...Najpierw się ucieszyłam, że to nie kolce, ale potem doczytałam "lekki, smukły", a to nie do końca moja bajka. Do tego wzór sam sie tak jakoś rozrastał... No, w każdym bądź razie kamień z serducha :)

Uff...
No to już teraz mogę z czystym sumieniem czyhać na kolejną wymiankę ;)

środa, 1 grudnia 2010

Bluszcz, kropla słońca, muszelki i sztorm

Dobra – koniec z bimbaniem i lipnymi usprawiedliwieniami typu „bo synowi zęby idą”. Ale musiał mnie ktoś opieprzyć :) i w tej materii zawsze mogę liczyć na Justa – po tym właśnie poznać prawdziwą przyjaciółkę – że zawsze opieprzy kiedy trzeba :) Zatem: jeszcze połowiczno-listopadowe ale oczywista prezentowane z opóźnieniem 1) Ivyness, 2)Sundrop 3)Little Shell Fairy i (tadam) 4)Tempest.




W Ivyness możecie podziwiać pięknego, nieregularnego Howlita w odcieniach śródziemnego morza, który zdobyłam od Ggagatki na mym pierwszym Spotkaniu Krakowskich Biżuteryjek. Odkąd go ujrzałam zjawił mi się właśnie w uścisku srebrnego bluszczu – woda zastygła w listnych objęciach natury... – romantyczny i chropowaty.... – chyba pierwszy mój biżuteryjny projekt, który wyszedł dokładnie tak jak go sobie pierwej obmyśliłam :) duża satysfakcja :) Sundrop to reaktywacja jednej z mych pierwszych prób AC – srebrne koła starałam się wzorować na zamkniętych w bursztynie, pięknie migoczących w słońcu promienistych tarczach inkluzji – niestety zdjęcia mego autorstwa nawet po części nie oddają ich hipnotyzującego blasku – oczarowani, którzy dotknęli i ujrzeli. Little Shell Fairy i Tempest miały być kolczykami... - ówdy w zamierzchłych czasach, za górami za lasami lutowanie ich baz miało być bajecznie łatwe, proste i przyjemne... ale ktoś rzucił na nie zły urok (czasami wydaje mi się, że urok ów zły przeszedł i na lutówkę i na lut i na moje paluszki – a tffu wypluć przez lewe ramię i odpukać w niemalowane!) – lutować się za chiny ani nic innego ludowego nie chciały, w konsekwencji czego wylądowały ciepnięte w kąt szafki aż do czasu, kiedy piękna księżniczka o włosach koloru ciemnej czekolady, a oczach modrych jak błękitne diamenty... upraszczając – pierwej w natchnieniu morskiej bryzy (z pocztówki) z niewielką pomocą wakacyjnie upolowanych muszelek popełniłam symetryczną, harmonijną, klasyczną Małą Wróżkę, a jak mi wyszła tak ładnie (z wyjątkiem ukruszonej od przegrzania cargi – ale oficjalnie zrzuciłam to na karb kraba głodnego, który próbując odczepić muszelkę uszczerbił oprawę...) to z radości popełniłam Burzę – tym razem z Shakespear’owskich pobudek rozwichrzoną, niepokorną, dziką... i 'm rada :)

Sundrop na białej jak mleko, łabędziej szyi driady o bursztynowych włosach, która (gdy trza) potrafi opieprzyć jak nikt na świecie :)