piątek, 24 grudnia 2010

Świąteczne zwyklaczki dla niezwykłych mam...

Po raz kolejny przekonałam się (na własnej skórze), że okazane dobro wraca w dwujnasób... I nie jest to tylko „Bożonarodzeniowa magia Świąt” – tak dzieje się zawsze – w grudniu, w styczniu, w maju, w lipcu... Za każdym razem, kiedy oddajemy iskrę z siebie - następnej nocy możemy podziwiać za oknem całą chmarę świetlików... I to jest fakt. Przedwczoraj zawalona świątecznymi obowiązkami (brudne okna, brudne kafelki w kuchni, brudna kuchenka, brudne podłogi, zakurzone meble, obpaćkane przez Bernaszka lustra, nie upieczone ciasta, mama czekająca na ratunek z uszkami etc. etc.... ), nie wiedząc w co ręce włożyć, włożyłam je oczywiście (jak to ja) w szklane koraliki, jubilerskie linki i posrebrzane półfabrykaty :) I pełna wyrzutów sumienia, że trwonię cenny czas na błyskotki, co chwila wmawiałam memu kochanemu małżowi zajmującemu się naszym kochanym Pędraczkiem, że jestem nieodpowiedzialną, nierozsądną, niepożyteczną żoną... ale nie mogę – no nie mogę przestać biżuteryjkować!... Zaś małż, niczym biblijny mędrzec ze wschodu – ze stoickim spokojem sobie właściwym –odrzekł: rób, co masz robić. I tak dzień 22 grudnia 2010 roku w 70% zleciał mi na wymyśleniu, zrealizowaniu, zapakowaniu i dostarczeniu tych oto pięciu zwyklaczkowych komplecików dla pięciu zupełnie niezwykłych, dzielnych, samotnych mam :)





Oczywiście, gdy skończyłam było już późno, ja byłam zmęczona, Mała Marudka oddawała się swej ulubionej czynności - czyli rozkosznemu marudzeniu, małż pojechał naprawiać auto (rozbite przeze mnie w feralne mikołajki) i o sprzątaniu, pieczeniu czy czymkolwiek inaczej „świątecznie pożytecznym” nie było już mowy. Dzień minął „jak z bicza strzelił” – miałam wrażenie, że coś się zegarom pomyliło i zamiast 24h odmierzyły błyskawicznie może z 6... i nieco zła na siebie, nieco z siebie zadowolona, nieco przerażona jak ja to wszystko, czego dziś nie wykonałam i co na jutro mam przewidziane zdarzę zrobić przed wigilią... - poszłam spać. I zdążyłam – zdążyłam zrobić wszyściutko! Ba – więcej i jeszcze kładłam się spać umiarkowanie zmęczona! 23 grudnia zamiast 24 godzin miał ich chyba z 60!!! I odczułam to nie tylko ja – to samo, zupełnie niezależnie stwierdził mój drogi, mędrcowaty TŻ! A Mała Marudka była najcudowniejszym, najgrzeczniejszym, najspokojniejszym aniołkiem na całym bożym świecie :)
Dobro powraca! (także to biżuteryjne hehe)

Wesołych Świąt!

Brak komentarzy: