środa, 15 grudnia 2010

Opatrznościowa dekapitacja Aniołka, w której na pewno maczał palce Woland... (cz.2)

Totalnie pijana już ze szczęścia (patrz post z wczoraj) powróciłam jednakowoż do wyboru procentów godnych wypicia z okazji tak niesamowicie, niewypowiedzianie, nieprzypuszczalnie dotąd wspanialej okazji... i gdy po kilku dniach (wszak wybór był ciężki) już już prawie puchar podstawiałam pod truskawkowe Fiore (wszak smak truskawek zimą niezastąpionym jest) maila dostałam od Pani z Galerii Vena – anielica Weronika znalazła swoją właścicielkę – a wyniki naszego rankingu przemalować należało na 2:1 dla „reala” (nie mylić z Realem Madryt)! Puszyłam się, puszyłam się i rozpękałam się z dumy i zapowietrzałam się z autozachwytu i nos zadzierałam nad chmury i w ogóle półbożyszczem zdawało mi się że jestem...

Weronika

Na szczęście Opatrzność w takich chwilach nade mną czuwa i wzgląd ma na mego TŻ i Małego Bernaszka, którym zapewne byłoby niezmiernie smutno, gdyby ich żona i matka się rozpękła tudzież zapowietrzyła tudzież za bardzo zadarła... i! – po kilku dobach dumy i samouwielbienia... -Weronice odpadła głowa. (Dekapitacja aniołka to trochę radykalny sposób na upomnienie niewinnie zadufanej początkującej biżuteryjki, no ale nie wnikam...) Jak przeczytałam to w mailu najpierw wzięłam za żart, ale nauczona „Smoleńskiem” (który wpierw również uważałam za nieterminowy prima aprilis) szybko się otrząsnęłam – wpadłam w rozpacz, przerażenie i czarną dziurę. Na szczęście wszystko się dobrze skończyło - Weronika została szybko naprawiona przez jakiegoś znajomego jubilera, ale „w GŁOWĘ” zachodzę jak ta głowa mogła odpaść???!!! Jeszcze gdyby odpadła sama zawieszka (w sensie drucik przymocowany do AC) to jestem w stanie to sobie wyobrazić ale cała głowa?! A była porządnie połączona z korpusem – zachodziła na niego i jeszcze umocniłam wszystko dodatkowo AC pastą – płaszczyzna połączenia była całkiem spora... no może jakoś niefortunnie spadła... ale przecież nawet w takiej sytuacji AC bez problemu powinno wytrzymać (sama kilkakrotnie upuściłam różne naszyjniki i nigdy nic się nie stało!) Było mi tak wstyd (choć z drugiej strony cały czas czuję bunt – przeanalizowałam wszystkie kroki jakie wykonałam przy robieniu Weroniki i wierzę, że to nie moja wina!...) że chciałam schować głowę w piasek a resztę siebie pod kołdrę, zabrać wszystkie biżutki z wszystkich galerii i w ramach umartwiania i pokuty przerobić na ozdoby choinkowe... Pani z Veny widząc me bezdenne przerażenie i nieokiełznaną skruchę z lekkim uśmiechem, tajemniczo rzekła: „proszę się nie przejmować – nie takie rzeczy się u mnie działy” – a był w jej oku błysk ślepi Wolanda...

W każdym bądź razie – powoli odzyskuję równowagę psychiczną (od ekstazy przez załamkę do stoicyzmu) – ale nauczona tym incydentem powzięłam mocne postanowienie, że skoro moje prace się wreszcie sprzedają... muszą być „klientoodporne”... i wszystkie dotychczasowe wyroby poddałam bezlitosnym próbom przeróżnym mającym na celu wykryć ewentualne „ukryte wady” – i jeśli trzeba będzie wszystko będę lutować raz jeszcze - ale już żadnemu aniołkowi nie dam głowy ukręcić! Szczególnie na Święta! ;)

Brak komentarzy: