środa, 7 lipca 2010

Wiem, że nic nie wiem

Upały. Większość ludzi w tym kraju (gdzie ciągle zimno i pada i zimno i pada) znosi je źle (przyzwyczajona do braku słońca i słupka rtęci nie wyższego niż 15C) - ja jestem zachwycona! Czuję się niemal jak w Chorwacji (choć przydałby się Adriatyk za oknem, prośek w kieliszku i figi na stole)! Niestety, reszta (większość ludzi wymieniona powyżej, do której zalicza się także część mego bliskiego otoczenia...) nie umie tak pozytywnie podejść do zjawiska upalności i zamiast cieszyć się, że nie ruszając się z miejsca ma warunki iście śródziemnomorskie - „umiera” (jak sami określają ów stan związany z upalnością) – emocjonalnie szczodrze dzieląc się ze mną swą agonią... Koniec meteorologicznego wtrętu. Powrót z upalności do biżuteryjności :)

Zaistniałam na wizaz.pl. Jest to całkiem ciekawa stronka o tematyce fryzurowo-modowo-urodowo-kosmetykowo-makijażowo-trendowo-zdjęciowo-plotkarskiej (z resztą a propos tematyki bardzo celne mają hasło reklamujące portal – „pierwsza strona kobiecości” ;) Wśród licznych a rozbudowanych i bogatych forów na wizazu jest także forum biżuteryjne, gdzie „działają” (łącznie oczywiście z „S”) „najsławniejsze” (a przynajmniej z mojego punktu widzenia najsławniejsze, bo wszędzie się na nie natykam – da digarcie, na deviantART, na innych blogach, w galeriach... – swoja drogą są nie tylko najsłynniejsze ale i, w mym odczuciu, najlepsze – najbardziej pomysłowe, staranne, pracowite, oryginalne, zdolne...) biżuteryjki (dygresja subiektywnie polonistyczna: do dziś nie mogę się oswoić z tym określeniem... nie mam pojęcia kto je wymyślił, ale musiał być bardzo irytujący lingwistycznie... – ja rozumiem, że słowo „jubilerki” byłoby tu (przeważnie) nie na miejscu, gdyż w większości przypadków prezentowane produkty nie są efektem sztuki złotniczej, ale wypadkową umiejętności zginania drucików i nawlekania koralików... jednakże nie mogę jakoś przeboleć tych „-ryjków” w końcówce... – dlaczego nie chociażby „biżuterki”? Dla mnie mogłoby być nawet „biżutki” – choć tym mianem slangowo w „wizażowej grupie wsparcia” określa się swoje wytwory). Konto na owym forum założyłam sobie już jakiś czas temu (id: chimera_mediterana), ale dopiero ostatnio (a baaaardzo żałuję, że nie wcześniej!) zaczęłam wczytywać się w różne wątki – w tym dwa, niezastąpione, art-clay’owe – z których dowiedziałam się masy przydatnych rzeczy - takich, bez których mogłam się obejść, ale cieszę się, że się dowiedziałam (np. że „oczko” na końcu „haczyków” fachowo nosi nazwę „loop
a srebrna „obręcz” do oprawy kamieni to „carga
i takich bez których biżuteryjne życie jest baaaardzo ciężkie (np. że otwarty AC powinno się trzymać w jakimś szczelnym pojemniku lub woreczku, do którego wkrapla się nieco wody, aby glinka nie wyschła, lub przykrywa wilgotnym papierem, albo skrawkiem materiału – do tego w zasadzie doszłam sama, po przemęczeniu się z wciąż wysychającym mym pierwszym, najpierwszym opakowaniem AC, ale ileż nerwów mogłam sobie zaoszczędzić, gdybym przeczytała o tym zawczasu!). Okazało się także, że moja pierwsza próba oprawy kamienia (w wisiorze-płaszczce, którego zdjęcie prezentowałam na zakończenie ostatniego wpisu) jest zupełnie chybiona! Starałam się postępować zgodnie z instrukcjami z „Art Clay Advanced Book”:

ale niestety (w moim przypadku) teoria okazała się być daleka od praktyki i po przeczytaniu kilku wpisów z wizażowo-biżuteryjnego forum, oraz obejrzeniu rewelacyjnego tutorialu Wytwórni Antidotum (najbardziej znana, a nie wiem czy najlepsza, prywatna szkoła złotnicza w Polsce – rzecz jasna w Warszawie) z lekka się załamałam... Wisiora już nie niszczyłam, bo ogólny jego kształt mi się podoba – usunęłam tylko grudki z powierzchni (miały zastępować małe kuleczki, których bałam się wykonać z błyskawicznie wysychającego i kruszącego się i trocącego się AC, a które, po przemyśleniu, przypominały nie kuleczki, tylko jakieś bezkształtne wypustki, jak z grzbietu ropuchy albo aligatora...) zamiast nich rylcem narysowałam (nie wiem czy nie za płytko.. okaże się po wypaleniu) delikatne zawijaski ładnie komponujące się z zawijaskami wypukłymi z drutu.

Poprawiona płaszczka i kolejcza część innego wisiora inspirowanego typową dla obszaru sródziemnomorza rośliną - bougainvillea.

Carga jest lekko krzywa, jej brzegi nie stykają się ze sobą (a bezwzględnie powinny!) i w ogóle nie wiem jak ją zagnę, o ile wcześniej uda mi się do niej wepchnąć planowany ametyst... – tak, czy siak wisior zostanie u mnie (szczęście w nieszczęściu ;). Pocieszam się, że przynajmniej „horror początku” mam już za sobą, a przy następnej próbie oprawiania czegokolwiek będę starała się postępować zgodnie z zaleceniami doświadczonych oprawiaczek z forum... choć jak na razie też mi skóra cierpnie na tę myśl, gdyż cargę powinno się zlutować (lutowanie = magia najczarniejsza z czarnych z użyciem kłów nietoperzy, ogonów czarnych kotów, śliny jaszczurek i sierści wilkołaka)... ale co nas nie zabije to nas wzmocni ;) - kupiłam już sobie mini palnik gazowy (mini co jakby wybuchł to, aby był to mini-wybuch :)


Na zakończenie chciałabym Wam zwrócić uwagę, że dodałam co-nieco w bocznym pasku bloga: pojawiły się informacje gdzie, poza blogiem, możecie mnie znaleźć w internecie oraz (na samym końcu) lista stron artystów zajmujących się biżuterią AC, dla których kunsztu, pomysłowości i techniki mam głęboki respekt - zapraszam do oglądania! :)

3 komentarze:

Karolina pisze...

świetna ta Twoja płaszczka:)

mallory77 pisze...

robi się tu coraz ciekawiej... czy to puste miejsce w płaszczce czeka na jakiś piękny kamień?

zuzannasofia pisze...

:) dzięki, dzięki, dzięki - płaszczka już prawie gotowa - w pustym miejscu - owszem, owszem domyślna mallor -ryjko ;) ma już wprawiony ametyst - w najbliższym poście umieszczem zdjęcia :) więc zapraszam do kukania :)