piątek, 23 lipca 2010

Bugenwilla, ametyst, alchemia...

Po raz pierwszy od czasów wielkiej ciąży siedzę dziś w swoim ulubionym... swetrze! W swetrze w lipcu!!! Jak nie kochać tej szerokości geograficznej z klimatem pięknie umiarkowanym?! Oczywiście wszyscy w koło chodzą z uśmiechem od ucha do ucha, w koszulkach i bluzkach z krótkimi rękawkami i wzdychają z rozkoszą: „na reszcie jest czym oddychać”... A ja patrzę na mą „chorwacką roślinkę” (bougenvillae – bugenwilla – ale jakoś bardziej wolę mą osobistą nazwę własną składającą się z wyżej wymienionych dwu członów ;) (dwa lata temu (w maju albo kwietniu) zakupiłam ją na giełdzie kwiatowej w pałacu w Niepołomicach – gdy zobaczyłam jej małe sadzonki wśród niezliczonych ilości „pospolitych” surfinii, pelargonii, begonii i fuksji myślałam, że się popłaczę ze szczęścia – czego nie zrobiłam tylko dlatego, że popadłam w stupor ze zdziwienia, cóż ta ciepło- i słońco-lubna roślinka, będąca mym „pierwszym chorwackim zachwytem” (kiedy jako dziecko podziwiałam jej całe gąszcze okwiecone najpiękniejszą purpurą) robi w tym zimnym i ciemnym kraju nad Wisłą)...

Moja własna, osobista, kochana "chorwacka roślinka"

Chorwacka bougenvillae w pełnej okazałości

Ale wrrrróć! – A ja patrzę na mą „chorwacką roślinkę” i zrozumieć nie mogę, jak to się stało, że w tych temperaturach my obie w ogóle jeszcze (wbrew naszej naturze) istniejemy, a w dodatku wyglądamy kwitnąco?! Cóż – jak zauważył już Sheakespeare: „są rzeczy na niebie i na ziemi, o których nie śniło się filozofom”. Dziś zatem bez filozofii... ale żeby nie było nudo - z odrobiną alchemii :) Wypaliłam dwa wisiory, nad którymi pracowałam ostatnimi czasy i w poprzednich postach chwaliłam się ich wersjami roboczymi.
Podczas wypalania oczywiście mi się powyginały - początkowo myślałam, że winne temu jest me sknerostwo – mianowicie że moje wyroby są zbyt cieniutkie i dlatego podczas podgrzewania bezprawnie falują swą powierzchnią (ku memu maksymalnemu wkurzeniu) w strony wszystkie - potem jednak (nota bene znowu dzięki wizażowemu forum) okazało się, że problem nie tkwi w grubości, lecz w różnej temperaturze wypalania – niestety kuchenki gazowe zostały zaprojektowane do gotowania, a nie alchemicznych praktyk jubilerskich – fragmenty projektu, które są bliżej ognia nagrzewają się szybciej od tych bardziej oddalonych i w związku z tym całość robi sobie „wygibasową gimnastykę” doprowadzając mnie do szału (na razie nie znalazłam sposobu jak temu zaradzić – jakby ktoś miał jakiś pomysł liczę, że się podzieli). Na szczęście w tym przypadku „powyginanie” wyszło na korzyść obu wisiorom – ich kształtom nadało dynamiki i energii – patrząc na płaszczkę ma się wrażenie, że rzeczywiście płynie, a „Moonflower” zyskał pełnię trójwymiaru (szczególnie w centralnym, zwisającym kwiecie - wzorowanym na kwiatach „chorwackiej roślinki”/bugenwilli :) Do wykończenia po raz pierwszy użyłam mej genialnej (a właściwie: genialnej, genialnej, genialnej!!!) miniszlifierki oraz nowo nabytej pasty polerskiej :) (która niestety śmierdzi jeszcze gorzej niż substancja oksydująca). Na koniec z duszą na ramieniu przymierzyłam owalny ametyst zaplanowany do nieszczęsnej, pierwszej w mym życiu cargi po totalnie-lamersku wmontowanej w płaszczkę i... ku memu zdziwieniu prawie pasował! Wiem, wiem – „prawie robi wielką różnicę” – ale w skali mego olbrzymiego talentu i jeszcze większego szczęścia ;) ta „wielka różnica” okazała się na tyle mała, że spokojnie za pomocą również nowo nabytego młoteczka pięknie oprawiłam kamień (a żeby czuć się spokojną od tyłu „umocniłam” przeźroczystym klejem żywicznym, którego w ogóle nie widać). Nie będę was czarować – niedociągnięcia cargi widać gołym okiem (zwłaszcza jak się na tym zna), ale i tak efekt końcowy przerósł me najśmielsze oczekiwania. Wklejenie (również za pomocą kleju żywicznego) małego księżycowego kamienia do Moonflower’a było już tylko postawieniem kropki nad „i”. Prezentuję efekty:

"Płomień oceanu"/"Ocean's Flame"

"Kwiat pełni"/"Moonflower"

2 komentarze:

Basia KosimkArt pisze...

Jakie to piękne!!!

zuzannasofia pisze...

Dzięki za odwiedziny i miłe słowo! Trzymam kciuki za swe szczęście w Twym CANDY - robisz przepiękne rzeczy!