piątek, 2 lipca 2010

Orędzie, meduzy i smutna Marianna

Po pierwsze – orędzie:

Wiem, że to czytacie – nie wypierajcie się, bo wiem! Co lepsze wiem to od Was! Zatem: drodzy czytelnicy – zacne grono mej rodziny, znajomych i może nawet znajomych znajomych, albo (co byłoby dla mnie absolutnym zaszczytem) zupełnie mi obcych ludzi – bądźcież tak mili i wesprzyjcie mnie w mych trudach pisania tego bloga (bo czasami, jak sami wiecie, ustaję na długie tygodnie i dopiero potem nadrabiam wrzucając na raz po 5 postów a potem znowu milknę...) – wpiszcież jakieś komentarze – choćby karcące, choćby bzdurne, choćby jedno słowo... niechżę się poczuję przez Was zobligowania do pisania, cobyście w wolnych chwilach mieli co czytać do kawy, herbaty, wody mineralnej, soczku, piwa itp. itd. itp. Komentarze pisać proszę!!!

Dla pewności umieszczam instrukcję wystawienia komentarza: na dole każdego postu jest pasek informacji – na owym pasku na fioletowa widnieje informacja „0 KOMENTARZY” – gdy najedziemy nań myszką zostanie ona podkreślona – należy w nią kliknąć i wtedy... o właśnie widzę, że nie można wpisywać komentarzy... ale już naprawiłam :) – i wtedy wyskoczy nam nowe okienko, gdzie można wpisać komentarz :)

Po właściwe:

Wreszcie udało mi się otrząsnąć po tygodniowej śpiączce, a była makabryczna – jakbym została użarta przez muchę tse-tse, mogłam (czysto teoretycznie bo wszak Mała Maruda tą możliwość niwelowała) spać 25h na dobę a nawet jak nie spałam to byłam nieprzytomna i każdy bodziec docierał do mnie jak z zaświatów. Ale na szczęście minęło. Toteż rześka i pełna pozytywnej energii (jeszcze) wysłałam dziś z rana zgłoszenie do Trendymanii, Wylęgarni i Decotrendów i niech Bóg ma je w swojej opiece jeśli zdecydują się odmówić mi współpracy. No ale na odzew trzeba czekać ok. 2 tygodni – zatem mam 14 dni błogiego rozkoszowania się możliwością pozytywnego rozpatrzenia mych wniosków :) (nie poznaję siebie takiej optymistycznej!) Wśród prac, których foto wysłałam w zgłoszeniach znalazły się zupełnie nowe wyroby – tym razem już bezpośrednio związane i oczywiście kojarzące się ze śródziemnomorzem – a w szczególności jego morską fauną:


Wisior jak i kolczyki są na tyle bogate, że dałam im proste nazwy ;)- "Meduzy/Meduses" i "Meduza/Medusa" :)

Jestem z nich całkiem zadowolona – „kapelusz” każdej meduzy składa się dwóch warstw – jednolitej „spodniej”, (które pieczołowicie maczałam w śmierdzącym zgniłymi jajami siarczku, by uzyskać – udało się! – przepiękne, intensywne barwy – od złota, przez czerwień, purpurę, zieleń, aż do głębokiego kobaltu) – i matowej, jasno-srebrnej „wierzchniej”, z wyciętymi (za pomocą mej mini szlifierki – narzędzia absolutnie genialnego!!!) „esami-floresami”, przez które efektownie prześwituje wielobarwny spód, co daje bardzo ciekawy efekt przestrzenno-wizualny ;) Obie warstwy oddzielone są od siebie „kolumienkami” ze srebrnego drutu, do którego przymocowałam macki meduz z pozawieszanymi na nich perłami, muszelkami, bursztynami i szklanymi koralikami. Kolczyki zaopatrzyłam w zapięcia typu „kajdanki”, wisior umieściłam na kilki metalowych linkach i rzemieniu w kolorze oksydy spodniej warstwy kapelusza meduzy. Morskie stworki czekają teraz na swego nabywcę :)

A to też „nowiutka”, (powiększająca naiwną-kolekcję artclay’owych aniołków) smutna Marianna z jednym skrzydełkiem (czego w żadnym wypadku nie należy kojarzyć z emo!), bo drugie zgubiła gdzieś podczas lekcji baletu. Również została mocno zoksydowana (strasznie podoba mi się zabawa z owym śmierdzącym siarczkiem, który pozwala na nadawanie szlachetnemu srebru tak pięknych kolorów – powoli uczę się jak „sterować” oksydowaniem, by w określonych punktach otrzymywać zamierzoną barwę – a gama jest szeroka, wierzcie mi) – dzięki temu otrzymała piękną kolorową sukienkę a i jej skrzydełko zaczęło mienić się na granatowo – dodałam jeszcze trzy barwione, fasetkowane (szlifowane) jadeity – by nieco ją rozweselić :)

Brak komentarzy: