Zdarzają się w życiu (życiu szczęściarzy) takie cudowne momenty (i nawet szczęściarze nie mają ich za wiele) kiedy „okazja” (bez podtekstów seksualnych) sama puka do naszych drzwi... (coś w stylu break eventu choć bardziej „potencjonalne” – taka łatwa sposobność do prostego wykorzystania, która ma dość wysokie prawdopodobieństwo na przyniesienie oczekiwanych korzyści ;) I przyszła. Nawet przyszły dwie (albo trzy jakbym chciała być bardziej szczegółowa...) A wszystko dzięki mojemu kochanemu Tacie (choć istnieje też – mniej sympatyczna - opcja przypisania całej zasługi czystemu przypadkowi i lokalizacji sklepu z zegarkami i zegarami i budzikami i kalkulatorami i biżuterią... „ELKA” – któregoż właścicielem jest jednak mój Tata toteż ostatecznie jemu przyznajmy owąż zasługę – czasami mam wrażenie, że za dużo myślę...), do którego ostatnimi czasy zgłosiły się dwie przemiłe osoby – Pani, która kupiła ostatni z mych decoupageowych zegarów, a który tak się Jej spodobał (czym wprzódy ujęła mnie za serce ;))
Wybaczcie jakość zdjęcia - robione daaawno temu, nie pamiętam czym i najwyraźniej w półmroku ;)
...iż od razu zamówiła jeszcze jeden – w maki – dla syna, który mieszka we Francji „aby mu ojczyznę przypominał” (czujecie! – mój zegar jako ostoja polskości w państwie, którego stolica jest stolicą stylu (fashion) i sztuki wszelkiej! – czym finalnie zwaliła mnie z nóg); oraz Pan, którego żona prowadzi galerię biżuterii (nareszcie!) w Zabierzowie i „z chęcią by wzięła trochę tych naszyjników i kolczyków w komis” (wystawiam w necie – nie zaszkodzi wystawić i w realu). Toteż zaraz spotkałam się z Panią właścicielką galerii biżuterii z Zabierzowa o wdzięcznej nazwie (galerii - nie pani) - Vena – podpisałam standardową umowę komisową i pożegnałam się z mymi kochanymi „artclay’owcami” i kilkoma „zwyklaczkami” z pereł i kamieni półszlachetnych, które od tej pory można podziwiać i nabywać w owejż „Venie” w Zabierzowie (ostatecznie równie dobrze mogą pokrywać się kurzem tam, a nie tu – to napisałam ja – chimerowa depresja). Zabierzanki (o ile tak was się odmienia) – na zakupy! :) A ja pełna nowej weny twórczej wzięłam się za zamówienie dla Pani, która ma syna we Francji stęsknionego za krajem... Doszłam jednak do wniosku, że dla jednego zegara nie opłaca mi się rozstawiać całej decoupageowej pracowni (a jest tego trochę... ) toteż postanowiłam zrobić sobie małą przerwkę od biżuterii (niechże się nieco posprzedaje, a nie tylko produkuje! ech!) i pęsety, wałki, młotki, skalpele, druty, luty i lutówki zamienić na farby, krakle, kleje i serwetki – inicjując rozruch Fabryki Decoupage’owych Zegarów! Poczym zrobiłam ładne oczka i powiedziałam - „Tatusiu wytnij mi z tej sklejki, co nam została po robieniu mebelków tak z.... 13 tarcz zegarowych – Ty tak ładnie umiesz wycinać”... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz