
...iż od razu zamówiła jeszcze jeden – w maki – dla syna, który mieszka we Francji „aby mu ojczyznę przypominał” (czujecie! – mój zegar jako ostoja polskości w państwie, którego stolica jest stolicą stylu (fashion) i sztuki wszelkiej! – czym finalnie zwaliła mnie z nóg); oraz Pan, którego żona prowadzi galerię biżuterii (nareszcie!) w Zabierzowie i „z chęcią by wzięła trochę tych naszyjników i kolczyków w komis” (wystawiam w necie – nie zaszkodzi wystawić i w realu). Toteż zaraz spotkałam się z Panią właścicielką galerii biżuterii z Zabierzowa o wdzięcznej nazwie (galerii - nie pani) - Vena – podpisałam standardową umowę komisową i pożegnałam się z mymi kochanymi „artclay’owcami” i kilkoma „zwyklaczkami” z pereł i kamieni półszlachetnych, które od tej pory można podziwiać i nabywać w owejż „Venie” w Zabierzowie (ostatecznie równie dobrze mogą pokrywać się kurzem tam, a nie tu – to napisałam ja – chimerowa depresja). Zabierzanki (o ile tak was się odmienia) – na zakupy! :) A ja pełna nowej weny twórczej wzięłam się za zamówienie dla Pani, która ma syna we Francji stęsknionego za krajem... Doszłam jednak do wniosku, że dla jednego zegara nie opłaca mi się rozstawiać całej decoupageowej pracowni (a jest tego trochę... ) toteż postanowiłam zrobić sobie małą przerwkę od biżuterii (niechże się nieco posprzedaje, a nie tylko produkuje! ech!) i pęsety, wałki, młotki, skalpele, druty, luty i lutówki zamienić na farby, krakle, kleje i serwetki – inicjując rozruch Fabryki Decoupage’owych Zegarów! Poczym zrobiłam ładne oczka i powiedziałam - „Tatusiu wytnij mi z tej sklejki, co nam została po robieniu mebelków tak z.... 13 tarcz zegarowych – Ty tak ładnie umiesz wycinać”... :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz