Z radością i dumą i nieco pełniejszym portfelem }:-> informuję, że sprzedane zostały już dwa z wyprodukowanych przez Decoupage’ową Fabrykę zegary! Drako pochwalił się w pracy, że żona co nieco pędzelkiem umaczanym w kleju macha i wskazówki przytwierdza (kochany, przydatny TŻ ;) i że można efekty obejrzeć na blogu (i nawet sam pamiętał adres bloga, choć na niego nie zagląda, co dla mnie było miłym szokiem samym w sobie) – i pewna Pani oglądnąwszy wyraziła chęć nabycia zegara jesiennego – w liście kasztanowca – co też się stało :) Życzę aby odliczał same miłe chwile! Drugi zaś – lawendowy mniejszy - został sprzedany „z marszu” w sklepie mojego Taty (acha! Zegary zostały też umieszczone w sklepie internetowym – zatem, gdyby ktoś miał na nie ochotę.... lub szukał prezentu na zbliżającego się Mikołaja ;) – serdecznie zapraszam! – www.casio.sklep.pl). Zatem puki co, jeśli chodzi o sprzedaż decu-zegarów - internet vs real - 1:1 :) Mam nadzieję, że zmotywuje to „przeciwników” do dalszych sprzedaży hehe ;) Mnie osobiście jak na razie zainspirowało do zakupu (tak to jest jak człowiek z nieco pełniejszym portfelem wybierze się do IKEI...) 5 lusterek o szerokich drewnianych ramkach – idealnych do decoupage’u i gotowych do przyjęcia nowego obowiązku, jakim już niebawem stanie się dla nich odmierzanie czasu ;) (nie ma rzeczy, której mój Tato nie umiałby przerobić na zegar ;) Na fali decoupage’owego szaleństwa zakupiłam także... 8 drewnianych desek kuchennych (Pani, przy kasie doznała lekkiego szoku i już, już miała mnie oświecić, że te deski nie są jednorazowe... ale ostatecznie się powstrzymała... – klient nasz pan), które zamierzam przeobrazić w kalendarze (zbliża się Nowy Rok! – malutkimi kroczkami, ale się zbliża...) a co do jednego z tych przyszłych kalendarzy mam już pewne niecno-słitaśnie-cukierkowe plany... (niach, niach!)
Wiem, że post ten na razie mało biżuteryjny, ale... z zegarowo-decoupage’owego zarobku wystarczyło jeszcze na zakup kilku kamyczków! Niezbędnych kamyczków! Ostatnio strasznie tęsknię za kolorami (zaokienna szarzyzna robi swoje...) - stąd też wielobarwność farb przedkładam nad szary połysk srebra... Jeszcze do niedawna byłam „formalistką” – nawet przy nawlekaniu zwyklaczkowych naszyjników bardziej liczył się dla mnie dobór kształtów koralików niż ich zestawienie kolorystyczne - forma nad barwę... Zasadniczo takie podejście powinno ułatwiać pracę z „monochromatycznym” AC – i na odwrót – AC jest idealnym tworzywem właśnie dla „formalistów”... - ale proste, logiczne rozwiązania są nie dla mnie (o, dlaczegóż?!!!) – nic na to nie poradzę – tęsknię za kolorami. (dygresyjka drobna – w dodatku ostatnio byłam na wystawie grupy Boolmbury i choć ogólny charakter ich prac nie bardzo jest „w moim stylu” urzekła mnie właśnie kolorystyka – pogodna, ciepła, prosta... był taki portret nagiej kobiety – blondynki - cały w dojrzałych fioletach przechodzących w ziemiste brązy i czereśniowe czerwienie... i po raz pierwszy tak wyraźnie czułam, że patrzenie na niego mnie uspokaja... – macie czasami coś takiego, że kiedy po długim, zabieganym dniu wreszcie przełkniecie jakąś drożdżówkę, czy talerz zupy, to dopiero wtedy – po przełknięciu – czujecie jak bardzo byliście głodni?... – ja doświadczyłam tego patrząc na ów portret – jestem przeraźliwie głodna kolorów) I zrozumiałam, że AC (przynajmniej na tą chwilę) to dla mnie za mało – potrzebuję do niego kamyczków – baaardzo kolorowych kamyczków! (Niby mogłabym go łączyć ze szklanymi koralikami, ale o nie byłoby to – nie ta liga, nie te standardy...) W dodatku napatrzyłam się na kolorowe zdjęcia w moim wspaniałym prezencie urodzinowym i już w ogóle wpadłam w „tęczową chorobę gemmologiczną” – na, którą lekarstwem okazały się małe, kamyczkowe zakupy na allegro :)
Od lewej, od góry: kwarc cytrynowy, kamienie księżycowe, granaty; agaty karneolowe surowe, amazonity, ametysty surowe i fasetkowane; najbardziej z prawej - okazały, piękny szlifowany agat naturalny :) - poduczyłam się z mego prezentu urodzinowego ;)
Muszę przyznać, że „S” bardzo dobrze poradziła sobie z kwestią barw w srebrze – nie tylko ciekawie oprawia kamienie, ale też umie je ze smakiem dodawać do „samodzielnych”, zamkniętych elementów z AC – np. kolczyków... (o emalii nie wspomnę, bo choć błądzi mi po głowie już kilka projektów z jej wykorzystaniem, to na razie jest dla mnie marzeniem ściętej głowy... – zatem kamyczki... ale, jak głosi mądrość przysłów przywoływana na tym blogu już niejednokrotnie: co się odwlecze to nie uciecze!) Irytuje, kłuje i uwiera mnie to niewypowiedzianie, choć potrafię docenić i zamierzam korzystać z jej doświadczenia... poczekajcie – ja wam jeszcze pokażę... – kamyczki już mam. Chociaż troszkę kamyczków...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz