poniedziałek, 13 września 2010

Spleen

Zawsze – prędzej, czy później – nadchodzi ten moment, gdy dopada człowieka zniechęcenie. Przeważnie i pozornie dzieje się to znienacka – kiedy jeszcze wczoraj pełna entuzjazmu odbijałaś w masie silikono-podobnej muszelki...

Potem takie "odciski" można wypełniać AC pasta, lub nieco zmiękczonym/rozwodnionym AC i otrzymywać srebrne odpowiedniki :)

...kiedy jeszcze dziś z rana miałaś nadzieję, że jednak uda się zlutować ten naszyjnik... a potem przychodzi teoretycznie błaha rzecz – na przykład sąsiad z bloku dzielący z Tobą wspólną ścianę zaczyna wiercić w niej młotem udarowym, albo temperatura w pokoju spada poniżej 19C, albo po prostu przesłodziłaś sobie kawę... i wszystko się wali. Następuje „spontaniczna eksplozja” – dotąd niewidoczna, mikroskopijna skaza w idealnie symetryczno-krystalicznej budowie teoretycznie (za)hartowanego szkła nie wytrzymuje obciążenia i pęka – jak żyłka na policzku – i cała szyba rozsypuje się w małe, przeźroczyste kosteczki – tak sama z siebie. I wtedy, próbując pozbierać wszystko do kupy okazuje się, że galeryjki, które Cię zapraszały do współpracy są maleńkie niczym plankton bezwładnie dryfujący po otchłaniach wirtualnego rynku zbytu; że pomimo ogólnych zachwytów (jakie to ładne!) i wzajemnego poplecznictwa nic a nic nie udało Ci się sprzedać; że umiejętności, które wydawało Ci się, iż zdobyłaś z takim trudem są absolutnie niewystarczające i gdy już zaprojektowałaś coś naprawdę zapierającego Ci dech w piersiach, gdy już wykonałaś wszystkie maleńkie, precyzyjne elementy składowe nie jesteś w stanie połączyć ich ze sobą, bo w niewyjaśniony sposób (i prawdopodobnie nigdy nie docieczesz co zrobiłaś źle) za chu... steczkę haftowaną lut nie chce przywrzeć do „głównej bazy” z AC, na którą tak uważałaś – by nie ukruszyć, nie ułamać, nie zniszczyć podczas frezowania, wiercenia, szlifowania, polerowania, wypalania.... i cały ten materiał, cały ten czas, ta energia, te nerwy, nowa lutownica – wyparowują w cieniutki, smrodliwy dymek fiaska. Gdybym paliła to bym se prawdopodobnie w tej chwili zapaliła.
Taka prawda – jak sam się nad sobą nie poużalasz to nikt za Ciebie tego nie zrobi.
Mam wrażenie jakbym wcale nie posuwała się na przód tylko grzęzła w jakimś mule. Blog bez echa, biżuteria nie chciana, a na digarcie i wizażu wciąż znajduję osoby, których talent i kunszt każe mi głowę posypywać popiołem (np. taki Pan Rafał Szumilas...). W dodatku Drako za chwile będzie miał 30 urodziny i wiem, że nie ucieszy się jeśli mu zrobię w prezencie parę kolczyków. A „S” od 16.08 nie ma wpisów na blogu (co działa na mnie demotywująco) – pewno się wygrzewa na jakichś śródziemnomorskich wybrzeżach, albo jest zbyt zajęta sprawdzaniem wpłat i wysyłaniem sprzedanych przedmiotów, by pisać posty, albo po prostu blog spełnił już swoje zadanie – rozreklamował jej biżuterię na tyle, że nie musi się dalej reklamować – wyrobiła markę – teraz pozostało już tylko spijanie śmietanki... Jestem zerem. Uwielbiam się nad sobą użalać i jednocześnie nie cierpię się za to. Nie wiem co zrobić z „Izoldą” – strasznie mi jej szkoda, a wiem, że nie powtórzę już tego projektu. Nic dwa razy się nie zdarza. Drako kazał mi ją posklejać epoksydem i tyle – wygarnęłam mu, że to „nieprofesjonalne” i (nie czarujmy się) mniej wytrzymałe od lutu – ale jakie mam opcje? Nie zlutuję jej - nie ma szans – próbowałam setki razy przez ostatnie trzy dni. Nie wiem jakie reakcje chemiczne zaszły w tym AC ale nie da się go zlutować z niczym w żadnym miejscu. Więc może albo zostać na wieki w formie części składowych, albo przybrać kształt zbliżony do zamierzonego, ale przy użyciu „nieszlachetnej” techniki klejenia... Przełożyć to można tak: albo Izoldy nie będzie, albo będzie łysa Izolda. I nie wiem co gorsze...

4 komentarze:

maura sarabeth pisze...

hej! a powiedz mi, przecierałaś papierem ściernym łączone ze sobą elementy i odtłuściłaś w kwasie? jest jeszcze jedna opcja, spróbuj najpierw dobrze nagrzać ten duży element z AC, bo lut lubi płynąć tam gdzie jest ciepło :) więc nawet jeśli będziesz tak samo podgrzewać oba elementy, to i tak zawsze cieplejszy będzie ten mniejszy, dlatego też dwa razy więcej uwagi poświęć temu większemu elementowi :) daj znać czy się udało. myślę, że teraz powinno być ok :) pozdrawiam :)

zuzannasofia pisze...

Hej! No próbowałam wszystkiego - wygotowywałam w kwasku cytrynowym (całe opakowanie kwasku na niecałą szklankę wody), przecierałam papierem ściernym... próbowałam nawet nagrzewać ten większy element z AC nie posmarowawszy go wcześniej abdekiem, ale nigdy nie udało mi się go nagrzać do tego stopnia żeby był choć lekko pomarańczowy... ale spróbuję jeszcze raz - teraz akurat jestem kilka dni poza "warsztatem", ale jak wrócę spróbuję jeszcze raz nagrzać większy element tak jak radzisz, przyłożyć mniejszy posmarować abdekiem, podgrzać, dać lut i.... modlić się coby się zlutowało... Dzięki za radę! Na pewno dam znać jak poszło! Jakbyś miała jeszcze jakieś uwagi co do sposobu lutowania (i czegokolwiek innego) to pisz! Strasznie i zawsze przyda mi się pomocne słowo (a nie tylko ten internet i internet hehe) ;) Cieplutko pozdrawiam!

maura sarabeth pisze...

to ja czekam na efekty ;) i trzymam kciuki :)
zawsze możesz pisać, jak będę wiedziała, to pomogę ;)

Anonimowy pisze...

napisz do Przemka Staszewskiego na priw to wkońcu jubiler on Ci wytłumaczy,a czasem wystarczy zostawić I wziąć się za parę dni,czasem tak bywa- zwykła złośliwość materiałów-tak bywa ze wszystkim.A co do wianuszka popleczniczek-masz rację nie patrz co mówią koleżanki które nie kupią tylko wolą się wymienić.Życzę cierpliwości i pracy oraz efektów,bo ręcznie robione to nie znaczy że ma być widać że ręcznie bo niedokładnie.Zresztą w Polsce każdy ma jakiś talenty i chęci,co za tym idzie sprzedać jest ciężko a już utrzymać się z tej pracy.....