Minione dni, (które należałoby odliczać w metrach sześciennych wody skapłej z nieba, co znowuż powinno być oficjalną jednostką pomiaru głębokości psychicznego doła) nie były jednakże zupełnie bezowocne. Jak buńczucznie zapowiadałam w przedostatnim wpisie – wykonałam naszyjnik „Przerwane spotkanie”/”Broken meeting” (które z angielska przemianuję jednak chyba na „Bitten meeting” – sami odkryjcie dlaczego ;)) A jak już zabrałam się do pracy (między jękoleniem a strasznym jękoleniem mojego małego Jękoła)

to oprócz „przerwanego spotkania” wyszły spod moich paluszków także: kolejny naszyjnik „Komplet do kawy: cappucino, americano, espresso”/”Coffe set: cappucino, americano, espresso” i kolczyki „Podwójne espresso”/”Espresso dopio”, które mogą tworzyć dobrze zgraną całość z każdym z naszyjników. Jestem z tych tworów nawet całkiem zadowolona – precyzyjne i mikroskopijne :) Osobiście uwielbiam wszystko co malutkie (zakrawa to niemal o zboczenie, które jednak nikomu nie przeszkadza - Drako już się nauczył przy obiedzie odkładać dla mnie najmniejsze marynowane pieczareczki lub kiszone ogóreczki, o ziemniaczkach nie wspominając ;)) – średnica najmniejszych filiżanek (tych do espresso hehe) wynosiła ok. 6mm, a ponieważ AC podczas wypalania kurczy się o ok. 8-9% - wypalone są mniejsze jeszcze o ok. 1 mm! Nie jestem pewna czy zmieściłaby się do nich choćby jedna kropelka kawy.





Łącznie z pierwocinami („Kawa w Afryce”/”African coffe” i „Cafeavangarde” – prezentowane wcześniej) mam już 5-elementową „Kolekcję Kawową” (z czasem na pewno się rozrośnie i wzbogaci – wszak jak mawia ukute przeze mnie i Vero święte przysłowie – „bez kawy nie ma kołaczy” ;)), z którą możnaby wystąpić o przyjęcie do grona artystów, w którejś z internetowych galerii... ale chyba jeszcze trochę poczekam (może jak wreszcie wyjdzie słońce minie mi paniczny strach przed potencjalnym odrzuceniem).
Tymczasem czuję, że znów muszę się wytłumaczyć (czasami mam wrażenie, że pół życia schodzi mi na usprawiedliwianiu się – co nie jest takie złe, gdyż często prowadzi do ciekawych wniosków). Miało być śródziemnomorsko, a (oczywiście i zgodnie z moją sprzeczną naturą) me pierwsze artclay’owe wyroby dotyczą tematyki środkowo-afrykańskiej, lub Chińskiej (zależy jak na to patrzeć – kawa pochodzi bowiem z Etiopii, zaś porcelana na filiżanki do kawy – z Chin). Czyż jednak można sobie wyobrazić upalne przedpołudnie na Piazza Unita d’Italia w Trieście (w ogóle, czy Włochy bez kawy są do pomyślenia?!), lub równie upalne popołudnie na placyku przed katedrą św. Marka na Korculi, lub ogrzany, letni wieczór na którejś z wąskich uliczek Trogiru albo pałacu Dioklecjana w Splicie bez zapachu, smaku i aromatu kawy?!... Ależ nie! I wbrew logice proszę sobie teraz nie wizualizować i „wyskmakowywać” jakiejś pięknie podanej kawy mrożonej (podobnie jak białą czekoladę uważam ją za kolejną ze strasznych pomyłem Opatrzności – okropne wynaturzenie, które w ogóle nie powinno mieć miejsca na tym „najlepszym z możliwych światów”)! Proszę sobie wyobrazić i wysmakować gorące (z dziesięć razy gorętsze niż falujące nad stolikiem powietrze), mocne, piekące w język, rozpalające przełyk, czarne jak smoła, podane w topornej filiżance z grubym uszkiem espresso w nieodzownym towarzystwie zimnej, czystej, zdystansowanej w smukłej szklance – wody. Po prawej stronie nagrzane słońcem mury starych jak praprapraprababcie kamieniczek. Po lewej stronie kobiety w czerni, pochylone, wolno lecz majestatycznie sunące ławą w stronę małego kościółka. Przed nami widok na morze, na góry, na łódki kołyszące się w przystani. Za nami świadomość dobrze spędzonego dnia i dobrze zapowiadającej się nocy. (ewentualnie pod ręką butelka Porto albo Prośku) Oto, proszę Państwa, esencja śródziemnomorskości! Bez kawy nie ma kołaczy!
Na koniec prezentuję jeszcze zawartość trzeciej a ostatniej, spóźnionej imieninowej paczuszki:

Ciekawe ile projektów zepsuję zanim nauczę się nią posługiwać :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz