sobota, 27 listopada 2010

AUDIO-wizualne muchy w nosie

Staram się. Naprawdę się staram... ale mi za ch... -iny nie idzie. Bycie miłą i sympatyczna i otwartą i (choć ciutkę) towarzyską wykańcza mnie wewnętrznie. Dostaję depresji gdy nie klnę... Blednę i zanikam bez używania słów potocznie brzydkich... Nie umiem wyrażać emocji przymiotnikami „śliczny”, „słodziutki”, „cudny” itp...; ani rzeczownikami „słodkości”, „śliczności”, „cudeńka” itp. itd. itp... etc. Nie zrozumcie mnie źle – wulgarności nie leży w mej naturze, ale potrzeba mi tej „duskusyjnej” chropowatości mowy - pełnej wykrzykników i słów semantycznie pustych, aby mogły pomieścić olbrzymi bagaż ekspresji werbalnej – bo to tak właściwie przemawia do ludzi (do mnie – „ludzi” sądzę po sobie :). Gdy słyszę uprzejme (i choćby było szczere) - „ale cudeńka!” - to mnie mdli, gdyż jest do dla mnie mdłe - ulepione z szarej, gładziutkiej, konsystencji kisielu słownej brei, która zaraz i tak rozpłynie się w bajoro nijakości. Gdybym usłyszała –„o k.....”, albo chociaż „czuję się zmiażdżona”, albo „obrzydliwe”, albo „no żeś przegięła po całości”, albo „wymiatasz”, albo „zaj...-ęło mi trzy dni, aby się na to napatrzeć”, albo „za krztynę mnie to nie ruszą”.... – no cokolwiek z większą ilością „r”, „rz”, „sz” – mogłabym w pełni delektować się krytyką – bo „słyszalnie” byłaby dla mnie prawdziwsza. Potrzebuję przekazu AUDIO-wizualnego! I potrzebuję sama wyrażać się AUDIO-wizualnie! Dlatego ginę i cierpię i nie sobą jestem, gdy mówić mam o czymś „cudeńko”... albo „śliczność”... :( Jestem obca. Czuję się obca. Nie umiem się dogadać. A od powszechnych zachwytów już nawet zachwycać się nie umiem :( Przebywanie z ludźmi mi szkodzi... Co jednocześnie nie przeszkodziło mi uzależnić się od wizazu :) I im bardziej mi to przeszkadza tym głębiej w to wchodzę i wpadam i mam wrażenie jakbym... (nie przestraszcie się – ani jednego Harrego nie przeczytałam ;) ... jakbym zaczęła uczęszczać do Hogwartu... Wiadomo – w szkole nie można kląć i w ogóle jest cały szereg innych zasad pisanych (zwanych regulaminem) i niepisanych (zwanych koleżeństwem) – trudno – trzeba się z tym pogodzić... Ja tylko chciałabym znaleźć jakąś „istotkę” (niekoniecznie musi być to człowiek ;), z którą można by jednak nieco pewne zasady połamać... Mój język tego potrzebuje. Moje uszy tego potrzebują. Między mymi zmysłami musi zachodzi kooperacja – nie mogę tylko patrzeć, patrzenie nie może być nieskorelowane z mową, a mowa ze słuchem! Chcę być niegrzeczna!... i lubiana :) I nie wiem co bardziej... ;)

PS. Uwielbiam „handel wymienny” tudzież pospoliciej - „wymianki”! Ich efekt jest niezależny od zdolności werbalnych – oparty na czystym, obiektywnym pożądaniu rzeczy pięknych, sztuce kompromisów i dobrej, (pozawerbalnej), wolnej woli wymieniających :) Prezentuję me nowy „łupy” - ciekawo-skrętnie szlifowana baryłka karneolu oraz jadeitowa kalia:

Dzięki Ggagatko i Loquacee! (za kamole i za spotkanie :)

A to link do zdjęć przepięknego naszyjnika, jaki Loquacee wykonała z udziałem mojej masy perłowej (wymienionej za karneol :) - naszyjnik Loquacee

6 komentarzy:

loquacee pisze...

Chimero, jeśli będziesz w potrzebie posiadania wiekszej liczby karneoli, to mam jeszcze parę :) I tych skrętnych i małych oponek :) Polecam sie ;) I niezmiernie cieszy mnie, że zaistniałam na Twoim blogu w tak uroczej formie linku :)

zuzannasofia pisze...

Dzięki - jeszcze nie wiem jak wykorzystam ten karneolem ale gdyby jego przeznaczenie padło na kolczyki to zgłoszę się do Cię po jeden do pary :) Również się polecam hehe :)

justyna pisze...

Hej, ogarnij się kobieto, matko-polko i pokaż światu to, co ja już widziałam:) Bluszcza na przykład pokaż. Żeby miesiąc bez posta... Nie musisz dużo pisać (chociaż to akurat Ci pewnie nie sprawia problemu), pokaż prace! P.S. zamiast mallory77 użyję profilu z linkiem do mego świeżego bloga - a, co!

Dysiak pisze...

Nawiązując do Twojej długiej i szczerej wypowiedzi, której dotąd nikt nie skomentował. Nie zgadzam się z Tobą w całej rozciągłości. Jak dla mnie za dużo takich przykrych wyrazów, których nie dokończyłaś ;) atakuje mnie w życiu codziennym na przystankach i w mass-mediach. To dopiero jest fala - uważam, że błotna, która spłyca nasz język do dwóch maksymalnie trzech burknięć. Jeśli jeszcze zaczniemy wyrażać podziw i inne pozytywne emocje poprzez stek niecenzuralnych "piiii", to niewiele nam brakuje do Amerykańskiego stylu wyrażania miłości poprzez obrażanie ukochanej osoby, po to, żeby pokazać, że jesteśmy "tak blisko", że nic już nas nie rusza. Wewnętrznie czuję że to nie jest w porządku i ja nie wpisuję się w tą konwencję. Być może wydaje Ci się, że określenia typu "cudeńka" są nieprawdziwe. Jednak nie masz gwarancji że "piiii" będą. Kończąc ten przydługi komentarz - szczerze powiedziawszy Twoje prace bardzo mi się podobają. Uważam, że w decu jesteś dużo lepsza ode mnie. Byłam szczera. Pozdrawiam.

zuzannasofia pisze...

Droga Dysiak... po pierwsze Twój komentarz sprawił mi więcej radości niż jakakolwiek pochwała mej biżuterii tudzież decoupag’u tudzież czegokolwiek innego co spod łap mych wyszło, a o czym ktokolwiek wyraził się kiedykolwiek „cudeńka” albo „śliczności”! Po wtóre – rację masz niepodzielną co do przerażającej, zalewającej nas fali wulgaryzmów i ogólnego zwulgaryzowania życia – i że jest to równie przerażające co wstrętne – ale! – jak pisałam w poście – „Nie zrozumcie mnie źle – wulgarności nie leży w mej naturze, ale potrzeba mi tej „duskusyjnej” chropowatości mowy...” – przegięłam potem nieco z tymi „słowami semantycznie pustymi” ale (niestety! niestety!) skłonności mam do przesady... W każdym bądź razie -wypowiedź ma absolutnie nie miała na celu nawoływać do klnięcia (klęcia?...)! Nie dokończyłam żadnego „niecenzuralnego wyrazu” nie dlatego, że się bałam, lub że miałam na tyle skrupułów, ale dlatego, że nie do końca mi o nie chodziło – chciałam jedynie nieco zamieszać, wstrząsnąć, potarmosić za języki – zmusić do wysiłku językowego – bo istnieją według mnie ludzie, którzy „śliczności” i „cudeńka” używają jak przecinków (czyli tak samo jak np. azorskie (bądź ogólnopolskie) dresy używają słów na „k”, „ch (a czasem wg nich „h”)” „j” i „z” – a to jest mi niemiłe. Sama – przyznaję się - klnę i to potwornie (choć nie powinnam i nikt nie powinien przykładu brać ze mnie) – ale kto mnie zna (Just proszę się za mną wstawić ;) wie, że po „o ja pi...-erwszy raz coś takiego widzę!” następuje potok słów precyzujących odczucia, którym emocjonalny upust dałam w pierwszym wykrzyknieniu :) Kończąc mój zawiły wywód chciałabym zwrócić uwagę na tytuł posta - „...muchy w nosie” – właśnie tym on był/jest – mym osobistym szukaniem dziury w całym (oj ja czasami lubię sobie tak ponarzekać na byle co), gdyż właściwie cóż mi przeszkadza, że Bogu ducha winne, miłe, łagodne (trochę infantylne ale nikomu to wszak nie szkodzi...) istotki lubią sobie nieco w nadmiarze pusto-pozachwycać się „ślicznościami” i „cudeńkami”?... Muchy w nosie – drażniące, ale nieszkodliwe. :)

PS. Jeszcze raz dzięki, żeś se w duchu nie pomyślała „kretynka” i nie przemilczała z politowaniem jenoś napisała co myślisz, a dzięki temu mogłam Ci odpisać i w ogóle, że się takoż pierwsza prawdziwa rozmowa-interakcja na tym blogu zrodziła! Zaglądaj! Komentuj! Zapraszam! :)

Dysiak pisze...

Bardzo chętnie będę do Ciebie zaglądać. Lubię polemizować i też czasami mi przeszkadza ten ogólnie pochwalny ton w komentarzach. Dlatego jeśli coś mi się nie podoba, na ogół tego nie komentuję. Robię tak bo wiem, że nikt, kto się własnoręcznie nad czymś napracował nie chce usłyszeć albo przeczytać, że jest to do piii. Mam jednak pomysł na znajdowanie lub wymyślanie słów wyrażających emocje. Taki podręczny słowniczek blogera, alternatywny dla wszystkich słodziakowych określeń. Obserwuję, że czasem ludzie po prostu nie umieją wyrażać emocji w słowach. Stąd te różne cudowności. Ale - sprawiedliwie muszę przyznać, że czasem sama sobie w ten sposób upraszczam życie :( Na początek zaadaptowałam sobie do blogowego świata określenie mojego męża - "superaśne". To określenie dotyczy rzeczy fajnych ale swojskich, nie wymuskanych. Takie będą np. zawieszki vintage ale nigdy różane lub aniołkowe arcydzieła. A Ty masz takie swoje określenia? I jeszcze jedno nie oceniłam Cię w mojej wypowiedzi. Daleko mi do oceniania ludzi z którymi nie napiłam się piwa i nie przeżyłam kryzysu. Dziękuję za ciepłe słowa na blogu i pozdrawiam serdecznie.