Po czym poznać dobre święto? – po tym, że choć przeminęło na dłuuuuuugo pozostawiło po sobie świąteczny nastrój :) Urodziny były dobre – dopiero teraz powoli tracę ich posmak... Pewnie czułabym go dłużej, gdyby nie jesień. Delikatnie mówiąc jesień nie jest moją ulubioną porą roku – zwłaszcza po zmianie czasu na zimowy (jeszcze ciemniej i jeszcze zimniej i jeszcze depresyjniej). Nie mogę jednak zaprzeczyć, iż ma w sobie pewien delikatny świąteczny urok... Gdy tylko wygasną migotliwe knoty zniczy, i człowiek rozklei zęby zatopione w słodkim miodku (krakusy znają co zacz ;), na wszystkich ulicach we wszystkich witrynach pojawiają się jeszcze piękniej migotliwe światła choinkowych lampek i bożonarodzeniowych ozdób. Pamiętam, że gdy byłam „zbuntowaną nastolatką” drażnił mnie ten „ekonomiczno-kapitalistyczno-komercyjny wyzysk ducha świąt, i machanie ludziom przed nosami białą brodą Mikołaja-zdziercy już od wczesnych dni listopada!”... Ale teraz myślę, że święta wystrychnęły ekonomię i komercję na dudka i nie one są wyzyskiwane, lecz to one wyzyskały „kapitalistyczną codzienność”, by cicho i niepostrzeżenie „rozsiewać” swój magiczny nastrój – już od wczesnych dni listopada :) U mnie to „przeczucie świąt” potęguje dodatkowo wspominana już we wcześniejszym poście - biżuteryjna wymianka mikołajkowa (ach jak tylko wymawiam/piszę te słowa dostaję motyli w brzuchu – jak głupi podlotek! niewiarygodne!) Wylosowałam tak fantastyczną biżuteryjkę, z tak fantastycznymi, wymarzonymi preferencjami, że skakałam po mieszkaniu jak jeszcze głupszy podlotek, ku zdziwieniu graniczącemu niemal ze zgorszeniem mego drogiego TŻ i ukochanego Bernaszka (co zwerbalizował Drako – „patrz Synu, mama nam zwariowała”). Totalna... no prawie totalna (poza preferencjami kolorystycznymi, ale kocha fiolety – jak ja! – więc żadne to ograniczenie) samowola twórcza, a w dodatku motywacja ogromna, bo dziewczyna piękne i zaawansowane rzeczy w srebrze robi (lutowanie, wrappowanie, filigrany...) i to w „moim stylu” (a przynajmniej czasem miewam taki styl ;) – romantyczne, delikatne, ażurowe, z kwiatuszkami i zawijaskami... Jak oglądałam jej prace (bo oczywiście zaraz przeprowadziłam działania wywiadowcze i prześledziłam jej wątek, blog i konto w galerii internetowej) z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że 80% chciałabym mieć (odpadły nieco jak dla mnie przesłodzone motywy różyczkowe; niestety szansa, że wylosowałyśmy siebie nawzajem jest nikła...) a w 100% chciałabym umieć to co ona i z chęcią podpisałabym się pod każdym jej wyrobem :)... A w dodatku jest Krakuską! W naszych żyłach płynie ta sama krew spod smoczej jamy! ;) W związku z tym niesamowicie mnie korci, żeby nie wysyłać prezenciku, tylko jakoś podrzucić, spotkać się, czy coś... ale to byłoby złamaniem reguł zabawy, zdekonspirowałabym się... a ja lubię być tajemniczą formalistką (jak już ostatnio pisałam ;)... ech... Dobra zamykam buzię na kłódkę, bo z tego rozgadania jeszcze nieopatrznie wyjawię za dużo i będzie wiedziała, że ja to ja ;)
Tak więc póki co zasypiając, śniąc, pijąc kawę, biorąc prysznic, spacerkując się z Młodym... myślę i planuję i obliczam swe zamiary na me siły – co by tu, jak by tu, z czym by tu?... To musi być olśniewające, powalające na kolana, moje ale w jej guście... no i w ramach wymiankowych rygorów cenowych... Boję się, by nie było jak z Izoldą – że wymyślę coś cudownego, czego niestety z mymi dotychczasowymi umiejętnościami nie będę w stanie zrealizować... Z drugiej strony jeśli wybiorę mniej zaawansowany projekt ze strachu przed „trudnościami wykonawczymi”, będę się czuła jak dezerter i właściwie wstyd byłoby mi coś takiego wysłać! Próbując jakoś wybrnąć z tej patowej sytuacji wykonałam już kilka modelinowych modeli... ale kiedy model wyszedł zgodny z mym zamysłem nagle tracił w mych oczach całe swe piękno, „zaawansowaność” i „ciekawość” – bo został zrealizowany (wiem, sam sobie egzystencjalistycznie utrudniam...) - tak powstały „Little Wing”, które (ponieważ już powstały) zostały jednak zdyskwalifikowane jako mikołajkowy prezent... choć uważam, że są śliczne i bardzom zadowolona, z tego jak wyszły... choć... stop! Dlatego na razie tylko rysuję... rysuję i rysuję, a jak już będzie bardzo mało czasu (liczę, że presja podkręci me zdolności na najwyższe obroty i jak saper patrzący w migające cyfry zegara przytwierdzonego do wielkiej bomby, stanę się bosko dokładna i (aby przeżyć) nieomylna) to (nie wiem w jaki sposób) wybiorę jeden projekt, zrealizuję go i błyskawicznie wyślę zanim dopadną mnie wątpliwości! A przynajmniej taki mam plan ;)
Droga wylosowana przeze mnie biżuteryjko... – nie pytaj czy mam plan awaryjny ;)
Wypalone, zlutowane, zoksydowane i czekające na dalsza obróbkę skarby, które mam nadzieję, uda mi się wkrótce zaprezentować w pełnym blasku ;) potencjalnie mikołajkowe... choć nie do końca ;)
2 komentarze:
Chimerko... Twoje intencje są powalająco - rozbrajające:"- temu wszystkiemu na przekór - robić to co się lubi, czerpać z tego zyski i być z tego zadowolonym"...powiem Ci, ze moje są nawet nie podobne ale identyczne, dlatego tak wiele oczu patrzy z drwiną...ech, ciężki los jak się zaczyna takie zabawy, a potem chce z tego zrobić pracę... od początku podziwiam Twoje prace, są zachwycające. Dziękuję za odwiedziny, pozdrawiam, :)
Pięknie dziękuję za miłe słowa i głęboko wierzę, że nam się uda! Może nieco czasu to zajmie ale się uda... na pewno! Cieplutko pozdrawiam :)
Prześlij komentarz