Dobra – gram w otwarte karty – jak wszyscy pewnie zauważyli jest już nieco po Mikołajkach...ale jako, że jestem osobą systematyczną i metodyczną :) wciąż nie zamieściłam finalnego postu dotyczącego Mikołajkowej Wymianki Biżuteryjnej! Co gorsza mam popisane dalsze posty, ale ich nie wrzucam coby nie zachwiać chronologii (umiłowanie ładu i porządku ponad wszystko!), a o rezultatach wymianki napisałam się na wizażowym wątku jej poświęconym i teraz nie mogę znaleźć weny żeby spłodzić coś ponad to ( a tego samego tylko w inne słowa ubierać mi się nie chce i nie wypada)... Zatem pójdźmy na kompromis – w tym poście umieszczę kompilację wypowiedzi forumowych – wy mi to wybaczycie i radośnie przejdziemy dalej... :)
Dodam jeszcze tylko, że swój prezencik ostatecznie wymyśliłam i wykonałam 5 dni przed ostatecznym terminem wysyłki – był to błąd, gdyż już następnego dnia po jego wykończeniu spanikowałam i wysłałam do organizatorki wymianki błagalnego maila, czyby nie mogła zapytać mą wylosowankę, czy lubi granaty (bom chciała przesłać już co innego – z granatami właśnie, a nie z ametystami - lub jeszcze co innego na chybcika zrobić...) – na szczęście w takich trudnych chwilach małż zawsze zdrowo ochrzani, tonem nie cierpiącym sprzeciwy karze: „nie skamleć, nie kombinować, pakować i wysyłać”!... I wszystko staje się klarowne, jasne i proste... -a potem po powrocie z poczty ogarnia taka wielka, bezkształtna, rozlana nad głową jak czarne mleko i kłębiąca się jak gruby smok (smog) – p a n i k a ......
(na szczęście okazało się, że niepotrzebna ;)
No to mikołajkowe resume z wizażu:
27.11.2010
chimera_mediterana
Ha! Ja też już dostałam paczuszkę! Nie była oznakowana mikołajem (a ja jakoś wyrozumiałam, że koperty mają być opatrzone jakimś mikołajowym symbolem...) - w założeniach mych pierwszych miałam czekać z otwarciem do 6 grudnia - więc otworzyłam a w środku znalazłam przesłodki, przecudny breloczek szydełkowy "etui" na pomadkę do ust (wraz z wkładem)! Dziękuję baaaaaaardzo! Rewelacyjny dodatek - nawet nie wiedziałam, że takie coś, jak etui na pomadkę do ust istnieje, a ja się z pomadką nie rozstaję więc baaaardzo dla mnie przydatny i od tej pory będziemy nierozłączni - breloczek, pomadka i ja :) Dzięki!!!
A! No i przede wszystkim w kopercie był też biżutek....ale nas szczęście szczelnie, antypocztowo zapakowany i opatrzony w asekuracyjny liścik (pięknym charakterem pisma), tak, że nic nie widać co w środku :) -toteż poprzedłużam sobie nieco przyjemność oczekiwania i rozpakuję (tak jak zakładałam) szóstego ;) chyba, że jednak nie wytrzymam hehe ;)
03.12.2010
loquacee
Chciałam wszem i wobec zakomunikować że właśnie zapukał do mnie św. Mikołaj A właściwie wróżka... Byłam w szoku bo u nas listonosz nie chodzi o tak późnej porze No w każdym razie śpieszę donieść, że prezencik jest Śliczny jest Miałam czekać z otworzeniem do 6 ale jak zobaczyłam wielką mikołajową facjatę na kopercie to NIE MOGŁAM SIĘ POWSTRZYMAĆ Zdjęcia jutro Z tego miejsca pragnę z całego serca podziękować mojej Mikołajce, którą rozszyfrowałam bez żadnego problemu, wystarczyło, że spojrzałam na imię na kopercie :) Trafiłaś doskonale :)*
(tu odetchnęłam z ulgą... i dalej dzielnie ćwiczyłam mą cierpliwość ;)
U góry zdjęcia zrobione przez Loquacee...
...a to moja autoprezentacja ;)
07.12.2010
chimera_mediterana
O żesz... prezenty od Frufelka i Lilnut mnie rozwaliły! Kunszt! kunszt! (ech kiedy ja tak będę umieć?....) (Wszystkie wymiankowe prezenty z opisami od kogo-dla kogo możecie obejrzeć TUTAJ) A teraz się tłumaczę - moja droga Mikołajko - przepraszam, że wciąż milczę, ale dalej nie otworzyłam prezentu... wczoraj miałam najgorsze mikołajki w moim życiu - z rana wybrałam się z Bernim (8 miesięcznym synkiem, któremu idą chyba wszystkie ząbki na raz...) do koleżanki na kawę - prezencik wymiankowo-mikołajkowy zostawiłam sobie w domu na deser, że odpakuję na spokojnie jak wrócę... koleżanka mieszka jakieś 8km ode mnie - wyszłąm od niej o 14:05 byłam w domu o 16:45 - po drodze miałam stłuczkę samochodową (z mojej winy bo Mały tak się wydzierał, że aż się zapowietrzał i w przerażeniu co mu się dzieje odwróciłam się na moment do tyłu... i wjechałam kolesiowi w zad - potem same przyjemności spisywania protokołu, robienia zdjęć itp itd...) potem, po przejechaniu jakiegoś niecałego kilometra Berni dostał takich histerycznych spazmów, że musiałam się zatrzymać i nosić go na rękach przez pół godziny, żeby choć trochę się uspokoił i dał mi prowadzić - zrobiła się 15:30 i takie korki, że posuwałam się średnio 2m/5minut... wróciłam do domu tak wykończona psychicznie i fizycznie, że mażyłąm tylko o tym aby się położyć... i z premedytacją nie otworzyłam prezenciku, bo miałam tak zjechany humor, że wiem, że nie doceniłabym go należycie - więc przeczekał ten straszny czas do dzisiaj... i teraz - uwaga! uwaga! - idę sobie zrobić kawę, a do kawy go otworzę! zaraz wracam
(kawę później)
Padłam... otworzyłam pudełeczko i padłam... jak zaczęłam skakać po całym pokoju (z radości) to Berni tak się ze mnie uśmiał, że aż wypuścił gryzaka z pyszczka Spełniło się moje małe marzenie! Wiadomo – nastawiona byłam, że ucieszę się ze wszystkiego co dostanę nawet jakby to były najzwyklejsze zwyklaczki, ale w duszy po cichutku marzyłam o wrapach, sutaszu albo o hafcie koralikowym... i spełniło się moje marzenie!!! Nie dość, że dostałam w tej technice, o której marzyłam, którą podziwiam i którą się zachwycam to jeszcze dostałam z labradorytami, na których punkcie ostatnio mam fioła (Mikołaju – genialna intuicja, bo przecież nic o tym nie wspominałam w preferencjach!) i w ogóle autorką jest niezaprzeczalny, niepodzielny i niepodważalny Mistrz owej techniki! Jestem zachwycona, oczarowana, olśniona!... nawet nie wiem czy zasłużyłam na tak wspaniały prezent... Już zrobiłam fotkę i wysłałam TŻ mmsem z tekstem „to teraz musisz mnie zabrać na sylwestra godnego tej biżuterii” : Wielkie dzięki! Ogromne dzięki! Wszystkie złe wspomnienia wczorajszego dnia uleciały i znikły przyćmione wspaniałością tej niespodzianki!!! Nie wyobrażam sobie, że mogłabym dostać coś piękniejszego!!! Ach, ach... sporo wody upłynie w Wiśle zanim ochłonę... dziękuję!
PS. chyba nie muszę podawać pseudonimu mej Mikołajki... chyba, ze chcecie w ramach wypowiadania oczywistości ;)
(ale żeby wszystko dla wszystkich było czarno na białym zamieszczam jeszcze komentarz mej Mikołajki ;)
07.12.2010
poice (znana także jako Jagienkaa - jej prace możecie zobaczyć TUTAJ)
Nawet nie wiesz Chimero jak się cieszę, że naszyjnik Ci się podoba i że poprawił Ci nastrój po wczorajszych "przygodach"
Wczoraj od zmysłów odchodziłam, spaliłam pół paczki fajek cały wieczór odświeżając forum...Najpierw się ucieszyłam, że to nie kolce, ale potem doczytałam "lekki, smukły", a to nie do końca moja bajka. Do tego wzór sam sie tak jakoś rozrastał... No, w każdym bądź razie kamień z serducha :)
Uff...
No to już teraz mogę z czystym sumieniem czyhać na kolejną wymiankę ;)
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wymianki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą wymianki. Pokaż wszystkie posty
piątek, 10 grudnia 2010
sobota, 27 listopada 2010
AUDIO-wizualne muchy w nosie
Staram się. Naprawdę się staram... ale mi za ch... -iny nie idzie. Bycie miłą i sympatyczna i otwartą i (choć ciutkę) towarzyską wykańcza mnie wewnętrznie. Dostaję depresji gdy nie klnę... Blednę i zanikam bez używania słów potocznie brzydkich... Nie umiem wyrażać emocji przymiotnikami „śliczny”, „słodziutki”, „cudny” itp...; ani rzeczownikami „słodkości”, „śliczności”, „cudeńka” itp. itd. itp... etc. Nie zrozumcie mnie źle – wulgarności nie leży w mej naturze, ale potrzeba mi tej „duskusyjnej” chropowatości mowy - pełnej wykrzykników i słów semantycznie pustych, aby mogły pomieścić olbrzymi bagaż ekspresji werbalnej – bo to tak właściwie przemawia do ludzi (do mnie – „ludzi” sądzę po sobie :). Gdy słyszę uprzejme (i choćby było szczere) - „ale cudeńka!” - to mnie mdli, gdyż jest do dla mnie mdłe - ulepione z szarej, gładziutkiej, konsystencji kisielu słownej brei, która zaraz i tak rozpłynie się w bajoro nijakości. Gdybym usłyszała –„o k.....”, albo chociaż „czuję się zmiażdżona”, albo „obrzydliwe”, albo „no żeś przegięła po całości”, albo „wymiatasz”, albo „zaj...-ęło mi trzy dni, aby się na to napatrzeć”, albo „za krztynę mnie to nie ruszą”.... – no cokolwiek z większą ilością „r”, „rz”, „sz” – mogłabym w pełni delektować się krytyką – bo „słyszalnie” byłaby dla mnie prawdziwsza. Potrzebuję przekazu AUDIO-wizualnego! I potrzebuję sama wyrażać się AUDIO-wizualnie! Dlatego ginę i cierpię i nie sobą jestem, gdy mówić mam o czymś „cudeńko”... albo „śliczność”... :( Jestem obca. Czuję się obca. Nie umiem się dogadać. A od powszechnych zachwytów już nawet zachwycać się nie umiem :( Przebywanie z ludźmi mi szkodzi... Co jednocześnie nie przeszkodziło mi uzależnić się od wizazu :) I im bardziej mi to przeszkadza tym głębiej w to wchodzę i wpadam i mam wrażenie jakbym... (nie przestraszcie się – ani jednego Harrego nie przeczytałam ;) ... jakbym zaczęła uczęszczać do Hogwartu... Wiadomo – w szkole nie można kląć i w ogóle jest cały szereg innych zasad pisanych (zwanych regulaminem) i niepisanych (zwanych koleżeństwem) – trudno – trzeba się z tym pogodzić... Ja tylko chciałabym znaleźć jakąś „istotkę” (niekoniecznie musi być to człowiek ;), z którą można by jednak nieco pewne zasady połamać... Mój język tego potrzebuje. Moje uszy tego potrzebują. Między mymi zmysłami musi zachodzi kooperacja – nie mogę tylko patrzeć, patrzenie nie może być nieskorelowane z mową, a mowa ze słuchem! Chcę być niegrzeczna!... i lubiana :) I nie wiem co bardziej... ;)
PS. Uwielbiam „handel wymienny” tudzież pospoliciej - „wymianki”! Ich efekt jest niezależny od zdolności werbalnych – oparty na czystym, obiektywnym pożądaniu rzeczy pięknych, sztuce kompromisów i dobrej, (pozawerbalnej), wolnej woli wymieniających :) Prezentuję me nowy „łupy” - ciekawo-skrętnie szlifowana baryłka karneolu oraz jadeitowa kalia:
Dzięki Ggagatko i Loquacee! (za kamole i za spotkanie :)
A to link do zdjęć przepięknego naszyjnika, jaki Loquacee wykonała z udziałem mojej masy perłowej (wymienionej za karneol :) - naszyjnik Loquacee
PS. Uwielbiam „handel wymienny” tudzież pospoliciej - „wymianki”! Ich efekt jest niezależny od zdolności werbalnych – oparty na czystym, obiektywnym pożądaniu rzeczy pięknych, sztuce kompromisów i dobrej, (pozawerbalnej), wolnej woli wymieniających :) Prezentuję me nowy „łupy” - ciekawo-skrętnie szlifowana baryłka karneolu oraz jadeitowa kalia:
Dzięki Ggagatko i Loquacee! (za kamole i za spotkanie :)
A to link do zdjęć przepięknego naszyjnika, jaki Loquacee wykonała z udziałem mojej masy perłowej (wymienionej za karneol :) - naszyjnik Loquacee
czwartek, 4 listopada 2010
O świąteczno-wymiankowym nastroju sapera ;)
Po czym poznać dobre święto? – po tym, że choć przeminęło na dłuuuuuugo pozostawiło po sobie świąteczny nastrój :) Urodziny były dobre – dopiero teraz powoli tracę ich posmak... Pewnie czułabym go dłużej, gdyby nie jesień. Delikatnie mówiąc jesień nie jest moją ulubioną porą roku – zwłaszcza po zmianie czasu na zimowy (jeszcze ciemniej i jeszcze zimniej i jeszcze depresyjniej). Nie mogę jednak zaprzeczyć, iż ma w sobie pewien delikatny świąteczny urok... Gdy tylko wygasną migotliwe knoty zniczy, i człowiek rozklei zęby zatopione w słodkim miodku (krakusy znają co zacz ;), na wszystkich ulicach we wszystkich witrynach pojawiają się jeszcze piękniej migotliwe światła choinkowych lampek i bożonarodzeniowych ozdób. Pamiętam, że gdy byłam „zbuntowaną nastolatką” drażnił mnie ten „ekonomiczno-kapitalistyczno-komercyjny wyzysk ducha świąt, i machanie ludziom przed nosami białą brodą Mikołaja-zdziercy już od wczesnych dni listopada!”... Ale teraz myślę, że święta wystrychnęły ekonomię i komercję na dudka i nie one są wyzyskiwane, lecz to one wyzyskały „kapitalistyczną codzienność”, by cicho i niepostrzeżenie „rozsiewać” swój magiczny nastrój – już od wczesnych dni listopada :) U mnie to „przeczucie świąt” potęguje dodatkowo wspominana już we wcześniejszym poście - biżuteryjna wymianka mikołajkowa (ach jak tylko wymawiam/piszę te słowa dostaję motyli w brzuchu – jak głupi podlotek! niewiarygodne!) Wylosowałam tak fantastyczną biżuteryjkę, z tak fantastycznymi, wymarzonymi preferencjami, że skakałam po mieszkaniu jak jeszcze głupszy podlotek, ku zdziwieniu graniczącemu niemal ze zgorszeniem mego drogiego TŻ i ukochanego Bernaszka (co zwerbalizował Drako – „patrz Synu, mama nam zwariowała”). Totalna... no prawie totalna (poza preferencjami kolorystycznymi, ale kocha fiolety – jak ja! – więc żadne to ograniczenie) samowola twórcza, a w dodatku motywacja ogromna, bo dziewczyna piękne i zaawansowane rzeczy w srebrze robi (lutowanie, wrappowanie, filigrany...) i to w „moim stylu” (a przynajmniej czasem miewam taki styl ;) – romantyczne, delikatne, ażurowe, z kwiatuszkami i zawijaskami... Jak oglądałam jej prace (bo oczywiście zaraz przeprowadziłam działania wywiadowcze i prześledziłam jej wątek, blog i konto w galerii internetowej) z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że 80% chciałabym mieć (odpadły nieco jak dla mnie przesłodzone motywy różyczkowe; niestety szansa, że wylosowałyśmy siebie nawzajem jest nikła...) a w 100% chciałabym umieć to co ona i z chęcią podpisałabym się pod każdym jej wyrobem :)... A w dodatku jest Krakuską! W naszych żyłach płynie ta sama krew spod smoczej jamy! ;) W związku z tym niesamowicie mnie korci, żeby nie wysyłać prezenciku, tylko jakoś podrzucić, spotkać się, czy coś... ale to byłoby złamaniem reguł zabawy, zdekonspirowałabym się... a ja lubię być tajemniczą formalistką (jak już ostatnio pisałam ;)... ech... Dobra zamykam buzię na kłódkę, bo z tego rozgadania jeszcze nieopatrznie wyjawię za dużo i będzie wiedziała, że ja to ja ;)
Tak więc póki co zasypiając, śniąc, pijąc kawę, biorąc prysznic, spacerkując się z Młodym... myślę i planuję i obliczam swe zamiary na me siły – co by tu, jak by tu, z czym by tu?... To musi być olśniewające, powalające na kolana, moje ale w jej guście... no i w ramach wymiankowych rygorów cenowych... Boję się, by nie było jak z Izoldą – że wymyślę coś cudownego, czego niestety z mymi dotychczasowymi umiejętnościami nie będę w stanie zrealizować... Z drugiej strony jeśli wybiorę mniej zaawansowany projekt ze strachu przed „trudnościami wykonawczymi”, będę się czuła jak dezerter i właściwie wstyd byłoby mi coś takiego wysłać! Próbując jakoś wybrnąć z tej patowej sytuacji wykonałam już kilka modelinowych modeli... ale kiedy model wyszedł zgodny z mym zamysłem nagle tracił w mych oczach całe swe piękno, „zaawansowaność” i „ciekawość” – bo został zrealizowany (wiem, sam sobie egzystencjalistycznie utrudniam...) - tak powstały „Little Wing”, które (ponieważ już powstały) zostały jednak zdyskwalifikowane jako mikołajkowy prezent... choć uważam, że są śliczne i bardzom zadowolona, z tego jak wyszły... choć... stop! Dlatego na razie tylko rysuję... rysuję i rysuję, a jak już będzie bardzo mało czasu (liczę, że presja podkręci me zdolności na najwyższe obroty i jak saper patrzący w migające cyfry zegara przytwierdzonego do wielkiej bomby, stanę się bosko dokładna i (aby przeżyć) nieomylna) to (nie wiem w jaki sposób) wybiorę jeden projekt, zrealizuję go i błyskawicznie wyślę zanim dopadną mnie wątpliwości! A przynajmniej taki mam plan ;)
Droga wylosowana przeze mnie biżuteryjko... – nie pytaj czy mam plan awaryjny ;)
Wypalone, zlutowane, zoksydowane i czekające na dalsza obróbkę skarby, które mam nadzieję, uda mi się wkrótce zaprezentować w pełnym blasku ;) potencjalnie mikołajkowe... choć nie do końca ;)
Tak więc póki co zasypiając, śniąc, pijąc kawę, biorąc prysznic, spacerkując się z Młodym... myślę i planuję i obliczam swe zamiary na me siły – co by tu, jak by tu, z czym by tu?... To musi być olśniewające, powalające na kolana, moje ale w jej guście... no i w ramach wymiankowych rygorów cenowych... Boję się, by nie było jak z Izoldą – że wymyślę coś cudownego, czego niestety z mymi dotychczasowymi umiejętnościami nie będę w stanie zrealizować... Z drugiej strony jeśli wybiorę mniej zaawansowany projekt ze strachu przed „trudnościami wykonawczymi”, będę się czuła jak dezerter i właściwie wstyd byłoby mi coś takiego wysłać! Próbując jakoś wybrnąć z tej patowej sytuacji wykonałam już kilka modelinowych modeli... ale kiedy model wyszedł zgodny z mym zamysłem nagle tracił w mych oczach całe swe piękno, „zaawansowaność” i „ciekawość” – bo został zrealizowany (wiem, sam sobie egzystencjalistycznie utrudniam...) - tak powstały „Little Wing”, które (ponieważ już powstały) zostały jednak zdyskwalifikowane jako mikołajkowy prezent... choć uważam, że są śliczne i bardzom zadowolona, z tego jak wyszły... choć... stop! Dlatego na razie tylko rysuję... rysuję i rysuję, a jak już będzie bardzo mało czasu (liczę, że presja podkręci me zdolności na najwyższe obroty i jak saper patrzący w migające cyfry zegara przytwierdzonego do wielkiej bomby, stanę się bosko dokładna i (aby przeżyć) nieomylna) to (nie wiem w jaki sposób) wybiorę jeden projekt, zrealizuję go i błyskawicznie wyślę zanim dopadną mnie wątpliwości! A przynajmniej taki mam plan ;)
Droga wylosowana przeze mnie biżuteryjko... – nie pytaj czy mam plan awaryjny ;)
Wypalone, zlutowane, zoksydowane i czekające na dalsza obróbkę skarby, które mam nadzieję, uda mi się wkrótce zaprezentować w pełnym blasku ;) potencjalnie mikołajkowe... choć nie do końca ;)
środa, 29 września 2010
Oddech zimnych Świąt i 40 rozbujniczek
Wczoraj wychodząc po bułki, po raz pierwszy tej jesieni poczułam ów mroźny zapach w powietrzu – oddech zbliżającej się (na paluszkach, w szronnie-koronkowej sukieneczce do fioletowych z przemrożenia kolanek...) zimy. A w sekundę później miałam w ustach posmak piernika i zapach goździków z grzanego wina w nozdrzach... Ach te Proustowskie magdalenki... Uwielbiam, gdy Święta zaczynają się tak wcześnie – bo taka prawda, odkąd płuca wypełni nam ów magiczny, kujący, drażniący, mroźny oddech zimy (choć liście jeszcze na drzewach, a ciepłe płaszcze głęboko w szafach) nie możemy opędzić się od zapachu ciast i błyszczą nam w oczach choinkowe lampki... A piszę to w liczbie mnogiej, a nie pojedynczej świadomie i z pełną odpowiedzialnością – wiem, że też tak macie – wiem na pewno, gdyż po powrocie z bułeczkami, zaszywszy się z kawą na wizażu znalazłam właśnie kiełkującą Wymiankę Mikołajkową. :) Ach te dreszczyki emocji nowicjuszek!... ;) Oczywiście z racji zbyt krótkiego stażu i niewystarczającej ilości postów (jako osoba niezmiernie towarzyska wolę pisać bloga niż narażać się na ewentualną konwersację przeważnie równą kontrargumentacji, która z doświadczenia i tak donikąd nie prowadzi... ale staram się z tym walczyć... pomińmy) nie kwalifikowałam się jako uczestniczka, ale... I tu wracamy do mądrości przysłów – „chcieć to móc” – toteż asertywnie (jakżeż ja uwielbiam to absolutnie kretyńskie sformułowanie godne goldenlinowców, speców od PRu i prywatnych trenerów osobowości) zgłosiłam się – że choć teoretycznie nie mogę, to chcę, bardzo chcę i czuję klimat Świąt i mam własny wątek, i choć jestem początkująca to zdolna i pracowita i odpowiedzialna i można na mnie polegać i I do my best i mnie, mnie, wybierzcie mnie! (Czasami naprawdę zaskakują mnie moje własne, utajone gdzieś głęboko pokłady entuzjazmu). Zali któż mógłby się oprzeć zgłoszeniu naładowanemu tak pozytywną energią?! Wszak oczywistym było (kryguję się kryguję) że przyjmą mnie z otwartymi ręcami i jeszcze docenią i pochwalą i pogłaszczą i w ogóle (a najbardziej to w ogóle). Toteż jestem – uczestniczę w mej pierwszej Mikołajkowej (i pierwszej w ogóle) Wymiance! :) Zasady są prościutkie ( a przynajmniej takie się wydawały z początku – ale o tym za chwilkę) wśród zgłoszonych (i przyjętych) do wymiany biżuteryjek następuje losowanie (losuje organizatorka wymianki) i jak za starych, szkolniackich czasów, każdy wylosowuje kogoś i zgodnie z wcześniej podanymi przez tę osobę preferencjami ma wykonać dlań mikołajkowy prezencik biżuteryjny (w technice, w której tworzy „na co dzień”). Czyli np. ja podałam, że pragnęłabym z całego serca otrzymać „smukły naszyjnik, długość 44cm, w ewentualnych kolorach fioletu lub zieleni” – proste? Proste. (w teorii) każdy może zatem otrzymać to co chce, a jednocześnie twórca ma dosyć szerokie pole do popisu (czyt. do wyrażenia siebie w swojej technice, w swoim stylu) Ale jak się zbierze ponad 40 bab to żadna prosta rzecz nie może ostać się prostą... I się zaczęło - że ta chce dokładnie takie, frywolitkowe z motylkami i gwiazdeczkami, a ta chce tylko takie z kotkami szklane, a ta chce koniecznie zawijane i ze srebra i nie chce broń boże zwyklaczków, które się robi krócej niż 3 godziny, a w ogóle to byśmy dorzuciły jeszcze coś poza biżuterią, bo jak ktoś nie umie zrobić kolczyków takich a takich to może się obronić decoupagowym serwetnikiem, albo własnoręcznie upieczonymi ciasteczkami, albo zróbmy podział na grupy zaawansowania, albo na techniki, albo niech każda napisze przez kogo chciałaby zostać wylosowana, albo, albo, albooo... I znów poczułam się dokładnie jak w szkole (a zbyt serdecznych wspomnień z żadnej szkoły nie mam). Chciałam przetłumaczyć kucharki – „gdzie kucharek 6 tam nie ma co jeść” – na biżuteryjki – „gdzie biżuteryjek z czterdzieści tam.....” – ale nie mogę nic zrymować ;) (czekam na propozycje w komentarzach!!!! Jak któraś mi się szczególnie spodoba zostanie nagrodzona drobnym prezencikiem!!! :) Wciąż jestem zachwycona, że biorę udział w tej wymiance i w sumie mało obchodzi mnie co dostanę (choć tak bez ściemy – wszak ja też nie jestem święta ;) – po ostatnim spotkaniu biżuteryjnym marzy mi się coś wire wrappingowego...) – mam nadzieję, że ja wylosuję jakąś wymagającą, aczkolwiek „skromną w preferencjach” kobitkę, której będę mogła zrobić najpiękniejszy biżuteryjny artefakt, jaki do tej pory nie wyszedł jeszcze spod paluszków mych – i mam nadzieję, że będę mogła zrobić to dla kogoś, ale po swojemu i ktoś będzie szczęśliwy, że dostał coś ode mnie, a nie tylko coś ładnego, takiego jakie sobie wymarzył co do najdrobniejszego szczególiku... a jak wylosuję „frywolitkowe kwiatuszki z motylkami i gwiazdeczkami” to się zastrczelę ;)
Idę zaczerpnąć nieco świeżego powietrza – może wróci Duch Świąt...
Losowanie ofiar 14 X
Idę zaczerpnąć nieco świeżego powietrza – może wróci Duch Świąt...
Losowanie ofiar 14 X
wtorek, 21 września 2010
Zlot czarownic (cz.1)
W międzyczasie międzyopiekuńczo-domowo-wychowawczo-jubilerkich wojen lutowniczych zszabrowałam (mężowi, któremu podrzuciłam Małą Łałę) nieco wolnego czasu i w ramach uspołeczniania się i oswajania z innymi przedstawicielami gatunku ludzkiego (podgrupa – biżu-wyrobniczki) postanowiłam dać się rzucić na pożarcie (przynajmniej takie mam wyobrażenia o kontaktach międzyludzkich...) i wybrałam się na spotkanie krakowskich i okoliczno-krakowskich biżuteryjek... Przyznam, żem się rozczarowała. Byłam nastawiona na pochlipujące (z odstającym od filiżanki małym palcem) herbatkę (z prundem) z herbatniczkami (z konfiturką) egzaltowane kółeczko elitarnie-własnej adoracji, któremu nowe „adeptki” radośnie acz łaskawie przyjęte do wizażowego grona będą musiały na stojąco wymieniać swoje imiona, nazwiska, stany i stanowiska, czym się interesują, jaki jest ich ulubiony film, muzyka, książka, zwierzątko, deserek, kolorek cienia do powieczek itp. itd. itp. Tymczasem weszłam niezauważona (zaprawdę błogi jest stan niewidzialności, kiedy trzęsą ci się kolana ale uśmiech na twarzy masz hardy – sprawiedliwość muszę jednak oddać miłemu Panu, który na me zalęknione pukanie otworzył drzwi z uśmiechem i uprzejmym komunikatem „tak, to tu, dobrze trafiłaś – od razu zapraszam do pokoju po lewej” – za owo zniwelowanie konieczności zadania pytania i tłumaczenia się co ja tu robię i czy „dobrze trafiłam” będę temu Panu dozgonnie wdzięczna), asertywnie zajęłam ostatnie wolne miejsce na przewygodnej kanapie, zostałam obdarzona kubkiem (o ileż pojemniejszy jest od filiżanki!) gorącej kawy i bez zbędnych przesłuchań oddałam się eleganckiej rozmowie, na jakże bliski i miły mi temat regionalizmów językowych ;) (niestety nie zabłysłam w owej rozmowie swym intelektem i wiedzą merytoryczną, ale mam nadzieję, iż ponieważ nie odbywała się ona w środowisku polonistycznie akademickim zostanie mi to puszczone płazem.
Zdjęcia dzięki uprzejmości RudejAB (dzięki!) No! Kto znajdzie to chimeryczne stworzenie - mnie?... ;)
Zatem jak widzicie rozczarowałam się co do moich oczekiwań... a zaraz po rozczarowaniu (przyznam, że tym razem nieoczekiwanie) przyszło oczarowanie :) Raz pierwszy w życiu brałam udział w tego rodzaju spotkaniu toteż nie miałam pojęcia jak powinnam się do niego „przygotować” – na wszelki wypadek zgarnęłam swe wyroby (co by jakby co zaświadczyć, żem ja biżuteryjka ;) i kilka – słownie kilka – maleńkich kaboszonków na ewentualną „wymiankę” (słowo to pojawiło się jakoś w wątku spotkaniowym, ale nie do końca wiedziałam co się za nim kryje... wyrobów swoich żadnych do wymiany nie mam – na razie – zatem wzięłam kamienie po „jakby co”). I dobrze, że wzięłam chociaż to (przynajmniej na totalna lamerkę nie wyszłam!), ale jak dziewczyny powyciągały swoje „kamienne zapasy” to mi szczena opadła (zarówno od ilości jak i od piękności). I znów – dumna jestem ze swej asertywności (i wdzięczna dziewczynom za wyrozumiałość hehe) - zamiast siedzieć cichutko, z podkulonym ogonem i swymi mikroskopijnymi, nikomu na nic niepotrzebnymi kaboszonkami, wybrałam sobie dwa przepiękne kamienie (chyba sklejany turkus i chyba spękany agat) od ggagatki i RudejAB, które otrzymałam w prezencie (prawie za darmo i za darmo).
Jeszcze raz – wielkie dzięki! Już mam co do nich niecne plany w trakcie realizacji (niach, niach) – ale ciiiiiiiiiiii... - tym razem nie pisnę ani słowa, aż dokończę, bom przesądna i nie chcę żeby się skończyło jak z nieszczęsną Izoldą. Musicie być cierpliwi.
PS. całą opowieść zdecydowałam się podzielić na dwie części coby Was łoczi nie rozbolały od zbyt długiego parzenia w monitor ;P
Zdjęcia dzięki uprzejmości RudejAB (dzięki!) No! Kto znajdzie to chimeryczne stworzenie - mnie?... ;)
Zatem jak widzicie rozczarowałam się co do moich oczekiwań... a zaraz po rozczarowaniu (przyznam, że tym razem nieoczekiwanie) przyszło oczarowanie :) Raz pierwszy w życiu brałam udział w tego rodzaju spotkaniu toteż nie miałam pojęcia jak powinnam się do niego „przygotować” – na wszelki wypadek zgarnęłam swe wyroby (co by jakby co zaświadczyć, żem ja biżuteryjka ;) i kilka – słownie kilka – maleńkich kaboszonków na ewentualną „wymiankę” (słowo to pojawiło się jakoś w wątku spotkaniowym, ale nie do końca wiedziałam co się za nim kryje... wyrobów swoich żadnych do wymiany nie mam – na razie – zatem wzięłam kamienie po „jakby co”). I dobrze, że wzięłam chociaż to (przynajmniej na totalna lamerkę nie wyszłam!), ale jak dziewczyny powyciągały swoje „kamienne zapasy” to mi szczena opadła (zarówno od ilości jak i od piękności). I znów – dumna jestem ze swej asertywności (i wdzięczna dziewczynom za wyrozumiałość hehe) - zamiast siedzieć cichutko, z podkulonym ogonem i swymi mikroskopijnymi, nikomu na nic niepotrzebnymi kaboszonkami, wybrałam sobie dwa przepiękne kamienie (chyba sklejany turkus i chyba spękany agat) od ggagatki i RudejAB, które otrzymałam w prezencie (prawie za darmo i za darmo).
Jeszcze raz – wielkie dzięki! Już mam co do nich niecne plany w trakcie realizacji (niach, niach) – ale ciiiiiiiiiiii... - tym razem nie pisnę ani słowa, aż dokończę, bom przesądna i nie chcę żeby się skończyło jak z nieszczęsną Izoldą. Musicie być cierpliwi.
PS. całą opowieść zdecydowałam się podzielić na dwie części coby Was łoczi nie rozbolały od zbyt długiego parzenia w monitor ;P
Subskrybuj:
Posty (Atom)