wtorek, 21 września 2010

Zlot czarownic (cz.1)

W międzyczasie międzyopiekuńczo-domowo-wychowawczo-jubilerkich wojen lutowniczych zszabrowałam (mężowi, któremu podrzuciłam Małą Łałę) nieco wolnego czasu i w ramach uspołeczniania się i oswajania z innymi przedstawicielami gatunku ludzkiego (podgrupa – biżu-wyrobniczki) postanowiłam dać się rzucić na pożarcie (przynajmniej takie mam wyobrażenia o kontaktach międzyludzkich...) i wybrałam się na spotkanie krakowskich i okoliczno-krakowskich biżuteryjek... Przyznam, żem się rozczarowała. Byłam nastawiona na pochlipujące (z odstającym od filiżanki małym palcem) herbatkę (z prundem) z herbatniczkami (z konfiturką) egzaltowane kółeczko elitarnie-własnej adoracji, któremu nowe „adeptki” radośnie acz łaskawie przyjęte do wizażowego grona będą musiały na stojąco wymieniać swoje imiona, nazwiska, stany i stanowiska, czym się interesują, jaki jest ich ulubiony film, muzyka, książka, zwierzątko, deserek, kolorek cienia do powieczek itp. itd. itp. Tymczasem weszłam niezauważona (zaprawdę błogi jest stan niewidzialności, kiedy trzęsą ci się kolana ale uśmiech na twarzy masz hardy – sprawiedliwość muszę jednak oddać miłemu Panu, który na me zalęknione pukanie otworzył drzwi z uśmiechem i uprzejmym komunikatem „tak, to tu, dobrze trafiłaś – od razu zapraszam do pokoju po lewej” – za owo zniwelowanie konieczności zadania pytania i tłumaczenia się co ja tu robię i czy „dobrze trafiłam” będę temu Panu dozgonnie wdzięczna), asertywnie zajęłam ostatnie wolne miejsce na przewygodnej kanapie, zostałam obdarzona kubkiem (o ileż pojemniejszy jest od filiżanki!) gorącej kawy i bez zbędnych przesłuchań oddałam się eleganckiej rozmowie, na jakże bliski i miły mi temat regionalizmów językowych ;) (niestety nie zabłysłam w owej rozmowie swym intelektem i wiedzą merytoryczną, ale mam nadzieję, iż ponieważ nie odbywała się ona w środowisku polonistycznie akademickim zostanie mi to puszczone płazem.

Zdjęcia dzięki uprzejmości RudejAB (dzięki!) No! Kto znajdzie to chimeryczne stworzenie - mnie?... ;)

Zatem jak widzicie rozczarowałam się co do moich oczekiwań... a zaraz po rozczarowaniu (przyznam, że tym razem nieoczekiwanie) przyszło oczarowanie :) Raz pierwszy w życiu brałam udział w tego rodzaju spotkaniu toteż nie miałam pojęcia jak powinnam się do niego „przygotować” – na wszelki wypadek zgarnęłam swe wyroby (co by jakby co zaświadczyć, żem ja biżuteryjka ;) i kilka – słownie kilka – maleńkich kaboszonków na ewentualną „wymiankę” (słowo to pojawiło się jakoś w wątku spotkaniowym, ale nie do końca wiedziałam co się za nim kryje... wyrobów swoich żadnych do wymiany nie mam – na razie – zatem wzięłam kamienie po „jakby co”). I dobrze, że wzięłam chociaż to (przynajmniej na totalna lamerkę nie wyszłam!), ale jak dziewczyny powyciągały swoje „kamienne zapasy” to mi szczena opadła (zarówno od ilości jak i od piękności). I znów – dumna jestem ze swej asertywności (i wdzięczna dziewczynom za wyrozumiałość hehe) - zamiast siedzieć cichutko, z podkulonym ogonem i swymi mikroskopijnymi, nikomu na nic niepotrzebnymi kaboszonkami, wybrałam sobie dwa przepiękne kamienie (chyba sklejany turkus i chyba spękany agat) od ggagatki i RudejAB, które otrzymałam w prezencie (prawie za darmo i za darmo).


Jeszcze raz – wielkie dzięki! Już mam co do nich niecne plany w trakcie realizacji (niach, niach) – ale ciiiiiiiiiiii... - tym razem nie pisnę ani słowa, aż dokończę, bom przesądna i nie chcę żeby się skończyło jak z nieszczęsną Izoldą. Musicie być cierpliwi.

PS. całą opowieść zdecydowałam się podzielić na dwie części coby Was łoczi nie rozbolały od zbyt długiego parzenia w monitor ;P

Brak komentarzy: