Pamiętacie, jak przy okazji PPL wspominałam o projekcie naszyjnika, do stworzenia którego (bardzo po polskiemu, zwłaszcza jak na polonistkę...) niezbędny mi był „skill” lutowniczy oraz porządna (czyt. działająca) lutownica?... Ciężka, trudna i żmudna jest droga od pomysłu do jego realizacji... – ale ponieważ już większa część realizacji za mną - ach! ileż było emocji i adrenaliny na każdym etapie twórczym – rysowanie projektu; zastanawianie się jak linię grafitu zamienić na srebrny trójwymiar; przygotowanie szablonu; w wyschniętym, cieniutkim AC wycinanie miniszlifierką witrażowych wzorów – jakże drżałam aby nie popękał, bo wtedy cała praca poszłaby na marne! – wypalanie z dusza na ramieniu w obawie żeby się nie „pofalowało”... – ale udało się! Wszystko się udało! (jak na razie) i szczęśliwa i dumna postanowiłam uchylić rąbka tajemnicy...
Oto „Izolda” (ta „jasnowłosa”, nie ta „o białych dłoniach”) „w toku” (nie mylić z toczkiem):
W centrum, w „łezkowatej” cardze (o ile „carga” to się odmienia) planuję osadzić piękny, zielony Prenit (cenny nabytek jeszcze z czerwcowego Jubinale).
Wiem, wiem – znowu nie śródziemnomorsko – tym razem celtycko - ale co ja poradzę, że samo mi się narzuca?... Patrzę i widzę „Izoldę”... może to przez ten spadek temperatur?... A może przez poranne mgły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz