Nie wiem, czy pamiętacie pierwszy gag Laskowika i Smolenia o Pani Pelagii?... – klasyka. (a w ramach przedświąteczno-porządkowego odkurzania i odświerzania proszę bardzo - zerknąć TUTAJ) Otóż i jam przedwczoraj w podwojach mego mieszkania otworzyła (kolejną) fabrykę - tym razem bombek :) Inicjatorką i pomysłodawczynią tak szlachetnego i w okresie świątecznym nader pożądanego procesu produkcyjnego była Agnieszka – od lat specjalizująca się (między innymi) w bombkach wstąrzeczkowych (powalająca siła rażenia)
Agnieszkowa bombka wstążeczkowa której jestem szczęśliwym posiadaczem :)
– posiadłszy tajniki owej techniki zapragnęła czegoś nowego (wiadomo wyścig zbrojeń trwa!) i sięgnąwszy po telefon, a numer do mnie wykręciwszy zagadnęła szyfrem – „deku-twe-zegary-pażowe-bardzo-się-mnie-wydają-twarzowe-zawrzyjmny-zatem-umowę-na-deku-bombki-pażowe” – a przynajmniej w mej pamięci tak to się utrwaliło ;) Jako dziewczę o skłonnosciach (czasami) pasyfistycznych, a w ogóle stworzenie łagodne i ufnie nastawione do świata pierwej odniosłam się do propozycji z dystansem – że ja do tej pory dekupażowałam jeno na drewnie i jeno na płaskim i jeno zegary (bez żadnych zapalników)... – ale nim zdążyłam to zwerbalizować żądza nowego wyzwania wzięłą górę i już w myślach stawiałam gmach naszej nowej wspaniałej fabryki bombek! I tu pojawia się mały problem – gdyż oczywiście wszystkie działania były ściśle tajne, a wyjawienie choćby rąbka tajemnicy może się wiązać z naruszeniem zasad bezpieczeństwa decoupażowego i postawieniem zatrzutów zdrady stanu.... ale co tam! – Idą Święta! :) Zatem przeszmuglowałam nieco zdjęć odebranych szpiegom ;)
Muszę przyznać, że wcale nie było tak łatwo, jak się spodziewałam – jednak malowanie/decoupagowanie na płaskim jest o wiele łatwiejsze i przyjemniejsze niż na formach kulistych (a! – bo z naszej fabryki wychodził asortyment niestety skromniejszy niż z miejsca pracy Pani Pelagii – żadnych grzybów ani cygar – tylko kuliste ;) Nie wspomnę już, że prześwitująca przez farbę faktura drewna (przynajmniej dla mnie) jest atutem, natomiast prześwitujący styropian już nie koniecznie... a z bombek plastikowych bałam się, że farba będzie schodzić – choć na szczęście me obawy okazały się płonne. Najgorzej było z werniksem do spękań, którego trzeba nałożyć dosyć „grubą” warstwę aby spękania ładnie wyszły – ten jednakże nie chciał słuchać rozkazów i nawet straszenie rozstrzelaniem niewiele pomogło i wciąż spływał w dół bombki (czemu z punktu widzenia praw fizyki nie należy się jednak dziwić). Potem wytoczyłyśmy ciężką amunicję łatworozpylnego brokatu (do dziś znajduję jego szczątki po całym mieszkaniu :) i... wszystko zamieniłyśmy w pył! – gwiezdno-śnieżny :) Mam nadzieję, że rezultaty uznacie za bombowe ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz